poniedziałek, 31 grudnia 2007

Czerwonia pełnia

Oto moja praca do Digart PhotoMonto Battle VIII. Postanowiłem spróbować w swoich sił, przecież to nic nie kosztuje. Nie sądzę by moja praca miała szansę wygrać, ale pobawić się zawsze można. Traktuję to jako kolejną lekcję obsługi GIMPa.

piątek, 28 grudnia 2007

Dzień robienia pizzy

Dzisiaj znowu gotowaliśmy. Właściwie to kroiliśmy, ugniataliśmy, podjadaliśmy i piekliśmy. Hm.. mało w tych czynnościach gotowania. W każdym razie popołudnie pachnące kuchnią. Super Dziewczyna zajęła się ciastem - duszą i ciałem naszej pizzy, Sebko dostał do obierania pieczarki (Gunia trochę pomagała), ucieranie sera i krojenie pomidora. Czyli czynności barbarzyńskie, nie wymagające wielkich umiejętności. Miałem nie przeszkadzać i nie podjadać. Nad wszystkim czuwała mama i oczywiście (jak zwykle) robiła część czynności, które w pierwotnych planach mieliśmy zrobić sami jak np. zmywanie. Nie wiem jak to zrobiła za naszymi plecami, ale jej się udało. Mamy mają super moce, nie ma co. Na szczęście udało się przegonić mamę z kuchni i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że w większości pizza jest naszym dziełem.

Nie wpadliśmy na to by ją nazwać, więc roboczo będzie nazywana "naszą".

Oto nasza pizza:

wersja "rozbierana" czyli bez sera, za to z łyżką i widelcem

i wersja ubrana, gotowa na bliski kontakt z piekarnikiem

Użyte składniki:
  • ciasto: sekret Mistrzyni Kuchni :)
  • pieczarki (0,5 kg)
  • ser (0,5 kg)
  • kukurydza (pół puchy)
  • pomidory (1 duży)
  • papryka (1 mała, ale ładna)
  • oregano, sól, pieprz, majeranek itp.
  • miłość

czwartek, 27 grudnia 2007

I po świętach

Może nie wypocząłem w święta, może nie były takie jakiś się spodziewałem, może nie były najspokojniesze, ale za to udało mi się pobiegać trochę z telefonem :)







niedziela, 23 grudnia 2007

To co najważniejsze

Kiedy szukam w pamięci tego, co dało mi smak trwałości, kiedy robię bilans godzin, które się liczyły w moim życiu, odnajduje zawsze te wspomnienia, których żadnej fortunie nie mógłbym zawdzięczać.

-
"Ziemia, planeta ludzi", Saint-Exupery

Święta tuż tuż

Jutro wigilia. W końcu będzie można rozpocząć święta niepohamowanym obżarstwem. W tym roku jakoś słabo czuję atmosferę zbliżających się świąt. Pamiętam, że zawsze było to takie mocne przeżycie, nawet to sprzątanie w domu inaczej pachniało. Może człowiek był bardziej naiwny i widział różne rzeczy inaczej? Albo po prostu brak mi pracy. W tym roku rodzinka skutecznie odsuwa mnie od różnych obowiązków, które zawsze robiłem. "Ty się lepiej nie forsuj" - słyszę często. Zostało mi więc przyniesienie bombek, łańcuchów, "podchoinkowego" małego Jezuska i walka ze światełkami. Nawiasem mówiąc te ostatnie nawaliły i trzeba spróbować coś z nimi zrobić ;)

W świętach nie lubię prezentów. Serio. Im jestem starszy tym bardziej mnie to denerwuje. Przede wszystkim, odnoszę wrażenie, że "Mikołaj" wybiera taki prezent, który jego zadowoli. Nie cierpię dostawać ubrań! Jeśli w tym roku się to powtórzy, a niestety na to się zanosi to chyba padnę. Czemu nie jest tak jak kiedyś? Wtedy jakoś można było zapytać o to co chciałbym dostać i było fajnie. Eh.. święty zapomina o tym, że mam czasem potrzebę dostać coś innego niż zapach czy wierzchnie okrycie. Zresztą i jedno i drugie wolę wybierać sam, bo wtedy jestem zadowolony, a z Mikołajem to różnie bywa. Nie to bym był niewdzięczny, ale nie lubię/wole coś innego i już. Mam po prostu inne potrzeby, a teraz o nich jakoś się zapomina. Zresztą po co mi prezent, skoro w tym roku już swój dostałem? Uparty święty! Prezent przestał być prezentem - szkoda.

Ale co tam prezenty. Nie będzie się o tym myśleć. Chyba :P W świętach najfajniejsze to czas dla bliskich, niezłe jedzonko i śnieg - jeśli jest :) Taaak. Lubię święta...

Ciekawe czy w tym roku również dadzą Kevina?

piątek, 14 grudnia 2007

Z ostatniego gimpowania

Zamknięte okno - mój dzisiejszy gimpowy twór.

Źródła wykorzystanych grafik:

Niestrawna paczka

Myślałem, że w tym tygodniu już nic nie będzie w stanie mnie rozłożyć na łopatki.

Niestety, myliłem się.


Już sam nie wiem, śmiać się czy płakać. Zwrot moich rzeczy paczką. Hm... to ma być jakiś prezent na święta?

czwartek, 13 grudnia 2007

13

Każdego dnia człowiek budzi się mając dwie opcje. Będę miał dobry lub zły humor. Ja mam zły. Zastanawiam się czy moje zachowanie to lenistwo, czy może poszukiwanie w życiu czegoś ciekawszego niż schemat: BEGIN budzik -> praca -> obiad -> praca -> łóżko GOTO BEGIN ze średnikiem na końcu.

Zawsze gdy nawarstwi mi się obowiązków zaczynam się zastanawiać, po co ja to właściwie robię? Tak tak, jest ta gówniana wersja z zaliczaniem studiów dla papierka lotem odrzutowym z bezpiecznym lądowaniem w brytyjskim barze. Tudzież klepaniem jakiś bzdur w korporacji z wielkiego Zachodu. Ale jakoś powoli przestaje mnie to bawić. Zresztą studia to studia. Przestaje mnie bawić "muszę", "trzeba", "powinienem". A gdzie kurka miejsce na "chcę", "pragnę", "przeżywam"? Nie ma! Czarna plama, trzeba zrobić to i tamto, muszę bo inaczej będę biedny i smutny. Gówno! Teraz jestem smutny, w momencie gdy nie wiem co mam ze sobą robić. Gdy słucham opowiastek o tym, że najważniejsze to wpisywać się do schematu codzienności. A ja nie mam na to najmniejszej ochoty. Nie czuję potrzeby zmagać się ze słabościami własnego ciała by ponudzić się na wydziale. Po co? Jaki jest sens walki o coś co mnie nie dotyczy. Nie cierpię tej łódzkiej wylęgarni pryszczatych programistów. Co roku o tej porze rozczarowuję się tym samym. Chcę zmian, ale wtedy dodaję: "tylko kurwa co ja mogę robić jak nie to?".

Banalna opowiastka próbująca usprawiedliwić moje lenistwo? Być może. Ale dlaczego są rzeczy, które mogę robić, chcę i robię je z sercem nie mogąc się od nich oderwać? Chyba powinienem się nimi zająć co? Jasna sprawa, tylko przydałyby się na to jakieś konkretne pieniądze, bo bez nich nie ma na to najmniejszych szans. Tylko dlaczego ciągle mówię o "posiadaniu" a nie "byciu"?

Jestem. Tylko czemu nie mogę odnaleźć "bycia" w tym wszystkim co wiąże się z codziennością.

Kurcze, kończę o tym pisać i przestaję mieć ochotę z kimkolwiek o tym gadać. I tak nikt tego nie zrozumie, bo przecież będzie dobrze. Będzie, bo sobie SAM z SOBĄ poradzę.

Czemu to wszystko jest tak chamsko zmiksowane, że sam nie umiem tego pojąć, a co dopiero opowiedzieć komuś...

P.S. Ach te dramatyczne 3 kropki na koniec!
P.S.S. Wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze, że mam sporo do powiedzenia jak to piszę, powiedzieć nie umiem. Nie chcę nikogo martwić, nie chcę zmieniać "jestem", "jesteśmy" w rozważania o sensie "bycia w ciszy lub po prostu bycia".

środa, 12 grudnia 2007

Zdarte kolano

Czuję się jak dzieciak ze zdartym kolanem. Siedzę spokojnie a na nodze dwa wielkie plastry. Przypominają mi się wszystkie historie podwórkowe, w których to się człowiek wywalał podczas szalonych pogoni np. za piłką, albo równie szalonych rajdach "pelikanem" po krawężnikach. Nie wiecie czym jest "pelikan", bez żartów. Nie mieliście nigdy małego składaka?

Powoli kończy się przygoda z moim skręconym kolanem. Jednak pozwolę sobie na odrobinę marudzenia. Kolano wygląda znośnie, a nawet zabawnie - szczególnie przez to, że jest wygolone i gładziutkie :P Jednak w ostatnim czasie wiele rzeczy się zmieniło. Schody jakby dłuższe. Sklep dalej, a uczelnia to prawie na końcu świata jest. Zwykle pokonywanie drogi na wydział zajmowało mi 7-10 minut, w zależności od układu świateł. Teraz zeszło mi ponad 30 minut, a tempo i tak było szybkie. Do tego wspomniane światła, ledwo się mieszczę w cyklu zielonego. Zastanawiam się jak radzą sobie niektórzy starsi ludzie na tym "moim" przejściu. Problematyczne jest też przebieranie się w szatni, bo moich dodatkowych kończyn nie ma gdzie położyć.

Ogólnie nie jest źle, ba lekarz stwierdził, że jest bardzo dobrze, tylko czasem ciężkawo. Powoli nabieram wprawy w chodzeniu o kulach, ale jednocześnie przyzwyczajam się (chyba jednak wolniej) do chodzenia bez nich. Kolano potrafi boleć niemiłosiernie więc jest z czym sobie radzić, ale jak mówił lekarz, tak ma być. Jest coraz lepiej i to mnie cieszy. Całkowita sprawność ma wrócić w 3 miesiące, oby oby. Będzie dobrze!

poniedziałek, 3 grudnia 2007

Tęcza nad Piotrkowem

Strasznie ponura pogoda dzisiaj. Jednak jedyny przebłysk promieni słonecznych zaowocował moim ulubionym zjawiskiem.


Dobry znak.

sobota, 1 grudnia 2007

"Kolejny sufit"

Wróciłem do domu. Nie wiem ile godzin byłem w szpitalu, w każdym razie to o 2 noce za dużo. Ale mam całkiem przyjemne wieści. Przyjemne oczywiście dla mnie, bo dla Was mogą mieć tyle znaczenia co liść na wietrze. Nie ważne.

Szpital i obserwacja sufitu. Hm.. przypomina mi się Ikari Shinji z Neon Genesis Evangelion. Zawsze bałem się szpitali. Pamiętam, że jak byłem mały to nawet parę razy mdlałem od tego smrodu. Smród ze szpitali zniknął, ale jakoś nie przepadam za tym miejscem. Mój kilkudniowy pobyt tylko mi o tym przypomniał.

Początek pobytu uświadomił mi jaka smutna jest sytuacja służby zdrowia w naszym kraju. Dostałem mało gustowny "rzeźniczy fartuszek", wyglądałem w nim jak dziewczyna w miniówce, bo ledwo zakrywał pośladki, no ale nic. W sumie co mi tam i tak mam leżeć.

Operacja. Nie powiem by była miła. To raczej zło konieczne. Postanowiłem się przemęczyć i zrezygnowałem ze znieczulenia w kręgosłup. Dostałem strzał w kolanko, czyli znieczulenie miejscowe plus głupi Jasiu w żyłę. Ten powoli poruszający się świat nawet mi się podobał. Ale Jasiu kręcił mną tylko przez pięć minut. Kroplówka zasłaniała mi ekran, więc nie widziałem swojego stawu od środa - może to i lepiej. Za to słyszałem i to sporo. Jakieś pluski, trzaskanie narzędzi tnących i wirnik szejwera. Jednak najciekawszym doświadczeniem dźwiękowym było śpiewane przez lekarzy "Coraz bliżej święta" z reklamy Coca Coli i "Przybieżeli do Betlejem". Sam wynik operacji pozwolił mi na uśmiech. Generalnie wiele roboty nie było i okazało się, że nie było to nic strasznego. Wiązadła całe, w prawidłowym funkcjonowaniu stawu przeszkadzała tylko jakaś narośl i blizna, którą potraktowano krokodylem (końcówka szejwera). Najdziwniejsze uczucie to te wszystkie narzędzia i kamerki pod skórą.

Po dość optymistycznym początku (nie licząc tego rzeźniczego wdzianka) przyszłą kolej na drugie starcie. Czyli pobyt w szpitalu. Pierwszy dzień zleciał chyba najszybciej. Co nie oznacza, że najciekawiej. Furorę robiły moje pieskowe kapcie. Natomiast panowie z pokoju doprowadzali mnie do szaleństwa swoimi rozmowami o tym, który ma gorzej rozwalone nogi i kogo bardziej boli. Kurka, po co sobie w taki sposób utrudniać pobyt? Dobrze, że jeden z nich rzucił 6 złotych na telewizor i grające pudełko zamknęło usta "specjalistom ds. ortopedii". Ufff... kolejny dzień i dwie nowe twarze w pokoju. Damian - fajny chłopak, piłkarz, powód: rekonstrukcja wiązadła. Dziadek - maruda, samochwała, chrapacz. Powód: 12 operacja o której wszyscy słyszeliśmy 217 razy. Dziadek nie jest fajny, dobrze, że już mnie tam nie ma. Wpadli rodzice, Fijał i Kowal. Dobrze, że byli. Minęło szybciej. Dzień trzeci. Wychodzi trzech facetów. Pan Megachrapacz, biznesmen i najmłodszy z towarzystwa czyli ja. Zostaje Damian, pan Potter i Dziadek. Pan Potter był megafajny. Zawsze miał dobry humor, nawet gdy po znieczuleniu w kręgosłup musiał leżeć plackiem 24 h. Trzej wychodzący mają najlepsze samopoczucie i gadają od samego rana o wszystkim o czym się da byle nie o kolanach, stawach, łękotkach, wiązadłach, kaczkach, wyciągach, za krótkich łóżkach i flakowatych poduszkach.

Przyjechała Super Dziewczyna :) Pikamy stąd!

Poruszam się kulach. Nie jest łatwo. Właściwie jest mi trudno. Było nie było mam 100 kg masy. Sporo. Muszę trochę to zrzucić, kulki pewnie pomogą. Miejsce, potraktowane szejwerem czasem kuje jakby wbijano w nie kilkanaście igieł w jednym momencie, ale idzie się. Stabilizator leci na dno szafy, kule w dłoń, a za dwa tygodnie chodzimy już normalnie. Taki jest plan o ile nic się w międzyczasie nie rozsypie. A nie rozsypie się bo i po co :)

I wiecie co? Dobrze, że każdy z nas dostrzega wolność w innych oczach.

wtorek, 27 listopada 2007

Ojciec

Oglądając ostatnio "Skazanego na bluesa" doszedłem do wniosku, że kurka chciałbym, żeby mój ojciec powiedział mi kiedyś, że jest ze mnie dumny.

wtorek, 20 listopada 2007

IT Academic Day

Dziś był czas ITADu.

Plan dnia wyglądał następująco:
9.00 - 9.30 Rejestracja i odbiór upominków
9.30 - 9.45 Oficjalne otwarcie konferencji Powitanie gości oraz przedstawienie harmonogramu konferencji
9.45 - 10.15 Kariera z Microsoft - Microsoft Polska Piotr Kramek
10.15 - 10.30 Ergonet.pl
10.30 - 11.30 Technologia .Net w zarządzaniu cyklem życia oprogramowania - Transition Technologies Bruno Deszczyński
11.30 - 11.45 Przerwa 15. minutowa Napoje i przekąski dostępne dla wszystkich uczestników konferencji.
11.45 - 13.00 Silverlight - jak ożywić Twoją stroną - Microsoft Polska Piotr Kramek
13.00 - 13.30 Przerwa 30 minutowa. Napoje i przekąski dostępne dla wszystkich uczestników konferencji. W czasie przerwy, konkurs niespodzianka.
13.30 - 14.30 AJAX na maxa - K2Internet Tymoteucz Chmielewski oraz Leszek Sikorski
14.30 - 14.45 Przerwa 15 minutowa Napoje i przekąski dostępne dla wszystkich uczestników konferencji.
14.45 - 15.45 Świat technologii Mobilnych - Mobica Rafał Janczyk
15.45 - 15.55 Przerwa 10. minutowa.
15.55 - 16.45 Integracja Message Brokera w MSSQL 2005 ze zdalnymi dostawcami i klientami - Cybercom Group Istvan Vizvary
16.45 - 17.45 Zarządzanie prawami cyfrowymi na platformie Microsoft DRM - AMG.net Robert Nosko


Nie udało mi się jednak wysiedzieć do końca imprezy. Ostatnie co zniosłem to AJAX. Piszę "zniosłem" ponieważ ITAD nie sprostał moim oczekiwaniom. Przede wszystkim liczyłem na to, że zostanę oczarowany tym co oferują prowadzący. Niestety było dość przeciętnie. Na dzień dobry dostałem krążek z prezentacjami uzupełniającymi materiał z "wykładów" i jakieś dwa dokumenty, których przeznaczenia nie zapamiętałem - widocznie ich treść nie zainteresowała mnie na tyle by o niej pamiętać. 9-30 pierwsza prezentacja, drobne problemy techniczne zostały szybko zażegnane i przeszliśmy do prezentacji koła grupy .NET. Nie wiem czy tylko ja to tak odebrałem, ale ten facet, który to prowadził miał nas chyba zachęcić do .NETu tymczasem jego kłopoty z językiem polskim (mówił polskawym) skutecznie mnie zniechęciły. Następny był przedstawiciel Microsoftu i pierwsza poważna prezentacja. Profesjonalna opowiastka o certyfikatach i możliwościach kariery w Microsofcie - niestety nic ponad to co możemy przeczytać na www firmy z Redmond. Nic wielkiego i generalnie mało ciekawe informacje reklamowe w stylu jak cudownie być w MS. Od czegoś trzeba zacząć i w sumie to był całkiem przyzwoity początek. Ergonet czyli prezentacja firmy. Pogadanka o tym czym to się firma zajmuje i kogo potrzebuje. Prezentacja mniej udana od Microsoftu jednak o wiele bardziej przydatna. Pozwaliła mniej, więcej zorientować się w potrzebach rynku. Następna prezentacja to była jazda. Facet opowiedział o firmie, w której pracuje w sposób "WE ARE THE BEST SO FUCK THE REST". Wielkość liter tego cytatu nie jest przypadkowa, gość mówił naprawdę głośno. Generalnie skończyło się na prezentacji aplikacji, których używa się w firmie, a które i tak niewiele mówią słuchającym. Silverlight i AJAX były chyba najlepszymi prezentacjami, które widziałem. Przede wszystkim trochę opowiadania i trochę praktyki. Jednak ta praktyka nie okazała się niczym zaskakującym. Myślałem, że zostanę oczarowany możliwościami obu rozwiązań i wychodząc powiem sobie "Zajebista sprawa trzeba to wypróbować" jednak rzeczywistość wyglądała tak: "Może kiedyś, może, może...". Najlepiej oceniam przerwy i darmowe zaplecze kulinarne, w konkursach były przyzwoite nagrody, ponad to niezłe darmowe gadżety, choć dla mnie zupełnie nieprzydatne (smycz, t-shirt z logo .NET, nie mój rozmiar :P)

Czy było warto siedzieć od 9 do 15? Hm... zawsze coś w głowie zostało, zawsze się człowiek czegoś dowiedział. Taka trójeczka z plusem. W sumie mogłoby być więcej takich "imprez".

piątek, 16 listopada 2007

"Moje całe Twoje"

Wszystko w życiu ma swoje znaczenie. Każdy promyk słońca i każda kropla deszczu. Każde jedno z głupich zdarzeń jakie przytrafiły mi się w tym tygodniu. Wszystko doprawadza mnie do słów piosenki, która (jak mniemam) również nieprzypadkowo zagrała w słuchawkach gdy wracałem do domu.

"However far away
I will always love you
However long I stay
I will always love you
Whatever words I say
I will always love you
I will always love you"

Wszystko dzieje się po coś, a tydzień zaczyna się w piątek (masz rację).

Jestem szczęśliwy!!!

Elitaryzm

Od tygodnia jestem użytkownikiem serwisu digart.pl. Jest to serwis w stylu deviantart, który wyrósł pod skrzydłami onetu i jak nie trudno się domyśleć jest całkowicie po polsku.

Sama zasada funkcjonowania digarta nie jest bardzo skomplikowana. Wrzucasz swoje prace, ktoś je ocenia dzięki temu Ty się czegoś uczysz lub pochlebiasz swojej próżności. Ogólnie wszystko dość ciekawie i sensownie zorganizowane, komentarze, system ocen, powiadomienia - wszystko jest na miejscu. O dziwo nie ma tam gimnazjalnych krzykaczy, typowych dla innych serwisów z gatunku Web 2.0 . Być może jest to spowodowane tym o czym za moment napiszę.

Nie ma dzieci neo (przynajmniej ja się nie spotkałem) jest za to "elita". Ludzie, którzy uważają się za guru w dziedzinie grafiki i fotografii. Chcąc podbudować swoje ego wyśmiewają i piętnują początkujących w tej dziedzinie. Ba wyśmiewają nawet ich sprzęt. Nie wiem skąd się bierze akurat takie podejście. W ostatnim tygodniu przebrnąłem przez wiele serwisów graficznych i około graficznych, muszę przyznać, że zjawisko owo powtarza się na większości z nich. Andy Anderson (Świat Według Ludwiczka) powiedział w jednym z odcinków "Nikt nie wpuści byle kogo do zamkniętego kółka bo wtedy byle kto stanie się kimś. To proste". Ta zasada ma odzwierciedlenie w digarcie. Niektórzy uważają, że np. zdjęć nie da się zrobić zwykłym aparatem, czy też kompaktem. Dzieciak dostał na urodziny lustrzankę od bogatego tatusia i już myśli, że jest kimś, bo ma dobry aparat, a zdjęcia praktycznie same się cykają.

Czytałem również kilka dyskusji na temat zdjęć z komórek (bo jakby nie patrzeć, póki co cykam głownie z komórki). Naturalnie wielcy panowie i panie fotografowie jeżdżą równo po takich fotografiach. Tylko nieliczni prezentują zdanie "Zdjęcie to zdjęcie, jak jest dobre to może być nawet z komórki. Nie aparat czyni fotografa". Dla mnie ta druga grupa to guru, bo oni patrzą najpierw na zdjęcie a później na EXIF.

Niestety człowiek ma w sobie coś takiego, że lubi czuć się lepiej od innych, bardzo chce podkreślić, że nie jest cząstką szarej masy. O zgrozo niektórzy muszą jeszcze to wykrzyczeć i tworzą swoje hermetyczne eliciątka. Nawiasem mówiąc, z tym samym zjawiskiem spotkałem się już kiedyś przy okazji RPG. Tzw. stara gwardia myśli, że zjadła wszystkie rozumy i "młodych" nie da się niczego nauczyć. Głupota, głupota i jeszcze raz głupota. Taka zgorzkniałość to chyba oznaka zbliżającej się powoli acz nieubłaganie starości.

niedziela, 11 listopada 2007

Idzie zima

Oto zdjęcie zszokowanego balkonowego kwiatka z wczoraj.


Sądzę, że wyglądałem podobnie wracając do domu około godziny jedenastej i podejrzewając, że "znów bloki ocieplają". Styropianopodobny śnieg mnie zmylił i jakoś nie mogłem uwierzyć, że to śnieg pada. Ale padał i później zmienił formę na wielkopłatową - moją ulubioną. Wtedy zrobiło mi się tak jakoś przyjemnie*, bo pomyślałem sobie o zasypanej białym puchem Polsce. Lubię takie jesienne krajobrazy, skrzypiący śnieg pod nogami i ciepłą herbatkę, czekoladę bądź zupkę gdy wróci się zmarzniętym do domu. Nie lubię tylko plaszcząco mokrej zimy. Mam nadzieję, że ta taka nie będzie. Co prawda biorąc pod uwagę to, że jednak śnieg stopniał przez cały dzisiejszy dzień, dochodzę do wniosku, że za wcześnie na sanki, ale i tak nie mogę się doczekać prawdziwej, białej zimy.


A wiecie, że w Piotrkowie otworzono lodowisko? Wiem bo byłem na otwarciu. Prezydent nieźle jeździ na łyżwach. W ogóle polubiłem naszego lokalnego prezydenta, chodzi z nami na różne imprezy, więc wie co dobre :P Nawet ksiądz poświęcający obiekt** dawał czadu mimo, że łyżwy miał pierwszy raz na nogach. Wierzcie lub nie, ale było to widać. Najbardziej bawi mnie wspomnienie, gdy wszyscy wstrzymali oddech a później jak jeden mąż odetchnęli z ulgą gdy sługa boży jednak nie fiknął koziołka. Świetnie, że w mieście powstają takie obiekty. Osobiście uważam, że naprawdę daje się odczuć, że to miasto odżywa i powoli rozwija się.




To całe pisanie notki i zdjęcia poprawiły mi dzisiejszy niewyspany humor. Szczególnie ostatnie zdjęcie, zresztą nie tylko ono...


______________
* - gdy to przeczytałem po napisaniu przyszła mi do głowy reklama Werthels Oryginal
** - już słyszę głos K-Baya mówiącego o tym, że wszędzie tę religię wtykają i że to typowe dla naszego kraju

środa, 7 listopada 2007

foo_PCF

Oto moje ostatnie dokonanie w dziedzinie informatyki i modyfikacji używanych aplikacji.


Foo_PCF czyli Prosty Czarny Foobar. Nic wielkiego, ale dokładnie to czego chciałem. Prostota i funkcjonalność.

niedziela, 4 listopada 2007

Wypad na wieś II

Mimo nie najlepszej pogody udało nam się wczoraj wyjechać za miasto. Poranek był niezwykle obiecujący, jednak później na niebo wyszły ciemne chmury. Na szczęście nie przeszkodziło to w spędzaniu dnia w wymarzonym towarzystwie. Długaśny, półdniowy, jesienny spacer na świeżym powietrzy dał dużo energii na nadchodzący tydzień. Album jest bogatszy o 76 fotek. Serca pełne ciepła. Dwa domy bogatsze o dwie szczerzuje.

Jedyne co przeszkadzało to zbyt szybko upływające godziny i popołudniowy deszcz. Ale i tak było super. Najważniejsze to czas spędzony razem i to, że udało nam się dotrzeć w jednym kawałku. Trzy mijane wypadki działają mocno na wyobraźnię.

Eh... chciało by się zamienić ten jeden dzień w jeden tydzień (pewnie gdyby był tydzień to chciałbym go zamienić na miesiąc), ale jak to mówię na wszystko przyjdzie pora (strasznie się przy tym niecierpliwię:P). Naprawdę strasznie się cieszę z tego wyjazdu. Zresztą nie tylko ja. Poza nami jeszcze babcia :D Tak... to zdecydowanie kolejny punkt w kolekcji pozytywnych wrażeń. Jestem szczęśliwy!

Na koniec dodaję kilka wybranych fotek. Oczywiście NASZE dostępne są jedynie dla wybrańców ;)




środa, 31 października 2007

Nogo-mruk

Nie mogę już znieść tej nogi! Tego, że pobolewa, że nie jest dobrze, że nic nie wiadomo. Nie mogę robić wielu z pozoru małych i nic nie znaczących rzeczy. Wiem, że są sprawy ważniejsze niż te szczegóły, o których myślę, a o których wiedzą tylko niektórzy z czytających te słowa. Wydaje mi się, że życie składa się właśnie z tych szczegółów, że najważniejsze są te wszystkie małe rzeczy. Z wielu małych rzeczy można zrobić coś wielkiego i trwałego. Jeśli umiesz się cieszyć z tych drobiazgów to życie jest naprawdę fajne. Myślę, że ja umiem, dlatego tak bardzo mi brakuje wielu rzeczy, których robić nie mogę i już się martwię tym, że niektórych nie zrobię.

Nie jest tak, że nie mam humoru, bo Królewicz Sebuś ma się całkiem nieźle i zaraz po odprawieniu służby idzie spać w dobrym nastroju. Tylko są takie momenty, że mam ochotę krzyczeć z wściekłości. Teraz jestem taki słodko-gorzki. Cieszę sie z dnia który minął i wbrew pozorom piszę wszystkie te słowa z uśmiechem, ale gdzieś w środku są te wszystkie wątpliwości i stres. Dla faceta brak podstawowej sprawności ruchowej to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia.

mam nadzieję, że szybko się tego pozbędę

niedziela, 28 października 2007

Wypad na wieś

Dzisiaj oprócz cyrku był jeszcze mały wypad na wieś. Niestety bez Super Dziewczyny, ale nadrobimy to w przyszłym tygodniu - o ile pogoda nie pokrzyżuje nam planów. Mimo tego, że byłem sam, a ból głowy dawał mi się mocno we znaki, był to czas owocny jeżeli chodzi o zabawy komórkowym aparatem. Oto cząstkowy wynik moich wędrówek po podwórkach i wzgórkach.

Ostatnia stokrotka i pierwszy liść

Jesienny las

Jesienny las (zza drzewka)

Tajemnicze pnie - entowie

Ścieżka

Kurnik

Zamek Bąka zza kasztanowca

P.S. Cyknąłem jeszcze kilka fotek na cmentarzu. Publikacja wkrótce.

Cyrkownia

WOW! Pamiętacie kiedy ostatnio byliście w cyrku? Ja miałem ... nie pamiętam ile miałem lat, ale było to dość dawno. Dziś mogłem sobie przypomnieć jak wygląda arena cyrkowa. Uwielbiam występy na żywo - teatr, koncerty i... cyrk! Świetna sprawa i jeżeli tylko będziecie mieć okazję polecam Cyrk Zalewski. Gdy zobaczyłem małą liczbę artystów pomyślałem, że będzie jednak przeciętnie i cyrk chyba nie jest już tak fajny jak kiedyś. Jakże fantastyczne było rozczarowanie! Świetny pokaz akrobatyki, iluzji, różnorodne występy ze zwierzętami, zabawny klaun (mimo, że tylko jeden), ogrzewany namiot i niezmiennie drogi bufet. Dobrze było dzielić ten wieczór z Super Dziewczyną.

Oby więcej wspólnego czasu, gdziekolwiek.

piątek, 26 października 2007

Poranny Piotrków

Dziś rozpocząłem dzień od spaceru. W porannym autobusie spotkałem Pana Znajomego Informatyka, który na moje stwierdzenie, że wybieram się do Super Dziewczyny zapytał: "To gdzie ona mieszka? W Gdańsku?". Przyznam, że rozbawiła mnie jego wypowiedź i jego zaspana twarz. Dzisiaj chyba wszyscy się nie wyspali poza mną:P Albo tylko mi się wydaje, że się wyspałem. W każdym razie dwudziestominutowy spacer podobał mi się mimo zimna i wczesnej pory. Fajny początek dnia.

W trakcie spaceru powrotnego złapałem "bernardynów o poranku" i zajrzałem na dworzec PKS. Niestety jak zwykle rozczarowałem się sposobem udzielania mi informacji. Przede wszystkim kobieta, którą tam spotykam sprawia wrażenie jakby siedziała tam za karę. Ja rozumiem, że osiem godzin w małym pokoiku nie jest może najciekawszą pracą, ale skoro jestem klientem pks i istnieje coś takiego jak informacja to wypadałoby chociaż "dzień dobry" odpowiedzieć. Pomijam fakt, że najpierw w informacji zastałem sprzątaczkę. Patrzę i się zastanawiam czy ja aby na pewno dobrze trafiłem. Może to sprzątaczkowa informacja i zamiast o pksie dowiem się o długości kija od szczotki, albo zawartości pobliskiego wiadra. Na szczęście jakoś udało mi się dowiedzieć tego czego dowiedzieć się chciałem - nie od sprzątaczki rzecz jasna. Zastanawiające jest to, że informacje o połączeniach czerpane były z książki (coś powątpiewam w jej aktualność) oraz fakt, że nie udało mi się dowiedzieć czy w interesującym mnie autobusie jest zniżka czy nie. To podobno zależy od kierowcy. Bardzo ciekawe nie?

W dalszej drodze powrotnej złapałem jeszcze widok dworca PKP z kładki nad torami. Jest ciekawszy niż PKS, przynajmniej według mnie.

wtorek, 23 października 2007

Studenckie politykowanie

Krew mnie zalewa gdy słyszę głosy fanatyków. Nie cierpię bezsensownego biadolenia, a ostatnio często zdarza mi się je słyszeć. Niestety!

Wszyscy wiemy jakie są wyniki wyborów. Są jakie są, będzie co ma być. I naprawdę nie interesuje mnie czy ktokolwiek z Was głosował na PiS, PO czy LPR. To Wasz wybór. Poszliście na wybory? Chwała Wam za to.

Tymczasem wiecznie niezadowolona brać studencka narzeka na całego. Zwykle zwolennicy PiS. Podkreślam - nic do Was nie mam, ale po prostu nie chcę słuchać głupiego gadania. Fanatyczni "kultyści" tej partii twierdzą, że całe życie kręci się wokół PiS. Przegrali, bo media źle prezentowały ich politykę. Kampania nie była taka jak potrzeba, bo ktoś spoza partii namieszał. A facet opowiadający o tym, że w Polsce mamy bałagan niby w domyśle mówi "teraz będzie lepiej bo rządzić będzie PO". Zgroza. Uczepię się ostatniego zdania podrzędnego z mojej wypowiedzi.

Profesor na wykładzie opisuje bałagan w naszym kraju. Szczególnie zaś w dziedzinie finansów. Mówi o problemach związanych z utrzymywaniem projektu programistycznego. Z racji wprowadzenia zmian w prawie finansowym, ma on dodatkową robotę jako programista bo w ramach gwarancji musi dokonywać poprawek w programach swoich klientów. Stwierdza, że to niewygodne i nieprzyjemne. I tutaj błyskotliwa reakcja studenta, zwolennika PiS: "No tak, teraz będzie lepiej bo rządzić będzie PO". Zareagowałem zdaniem: "Przecież on nic takiego nie powiedział". Odpowiedź "Tylko głupek by się nie domyślił". Domyśliłby się albo nie, skoro tego nie usłyszałem czy jestem głupcem?

poniedziałek, 22 października 2007

Wieści z "kolanowego" frontu

Byłem dzisiaj ustalić szczegóły odnośnie artroskopii kolana. Wydawało mi się, że już mi przeszło stresowanie się tą sytuacją. Jednak wracając do akademika doszedłem do wniosku, że to nie jest dla mnie takie hop siup. Być może dla lekarza to rutyna, ale ja nie daję sobie zaglądać do kolana raz w tygodniu. Znów się denerwuję "co to będzie".

Data zabiegu: 29 listopad godz. 8:00

To będzie godzina "zero", zsynchronizujmy zegarki :P

piątek, 19 października 2007

Chwytając powietrze

Czy macie czasem takie momenty kiedy chcielibyście przytulić powietrze wokół was?

Ja tak mam, gdy tęsknię.

Idzie zima

Ranek zupełnie nie zdradzał tego co może nastąpić popołudniu. Nie wierzyłem iGooglowym prognozom pogody. Mamy jesień za oknem i już!

Jakże wielkie było moje zdziwienie gdy wracając wieczorem do domu zobaczyłem śnieg (z niewielką domieszką deszczu).

Ulice płyną, z nieba kapie ciapka, a ja cieszę się, że nie musiałem moknąć. Uratowała mnie parasolka Super Dziewczyny :)


Ale i tak wolałbym nie wracać...

czwartek, 18 października 2007

Wieczór

"Ty jesteś jedna
Jesteś podwiniętą rzęsą pod moją powieką"

"To cholerna niepewność
Kiedy znowu wreszcie staniesz w drzwiach
I to czy zobaczę Cię na pewno"

"Miłość to raczej nie chemia
To nie są małpie gaje
Kiedy uśmiechamy się przez łzy"

"Jestem prostym pytaniem
Ty jesteś na nie odpowiedzią"

"Moje oczy są oczami wariata
Kiedy spotykają się z twoimi oczami"

Powyższe słowa pochodzą z 28 (One Love) oraz Stąpając po niepewnym gruncie (ostatni cytat) Pidżamy Porno. Dzisiejszy wieczór był bardzo skąplikowany, to trochę tak jak te uśmiechy przez łzy i oczy wariata.

środa, 17 października 2007

LG KU250

Od kilku dni jestem posiadaczem telefonu LG KU250 w sieci Play. Postanowiłem, krótko opisać wady i zalety mojego wyboru.



Wady:
- narastający dzwonek
- mała konfigurowalność
- nie umiem wyłączyć poczty głosowej (poradziłem sobie, kod ##002# załatwił sprawę:P)
- miękka i płaska klawiatura (trzeba się po prostu do niej przyzwyczaić)

Zalety:
- telefon 3G
- niezła bateria
- mp3
- słuchawki w zestawie
- karta pamięci 512 MB w zestawie
- niska cena
- SMS i MMS w jednej cenie

Na pytanie czy warto brać ten telefon, dziś mogę odpowiedzieć, że tak. W sumie jakbym nie był przekonany do zakupu to bym go nie dokonał.

Najkrócej rzecz ujmując. W tej cenie nie znajdziemy ani lepszego telefonu, ani lepszej oferty (Play).

Specyfikacja telefonu (strona P4)

niedziela, 14 października 2007

Ziemia w naszych rękach

Podczas gdy spory odsetek ludności bawi się niedzielnym wieczorem przy tańcu z gwiazdami, ja zasiadłem do gimpa i paint.neta, by stworzyć poniższą grafikę, będącą połączeniem trzech wygooglanych obrazów. Jak wrażenia?

piątek, 12 października 2007

Huśtawka

Zaczęło się w środę. Miałem dziwną noc. Obudziłem się z wrażeniem jakbym dopiero co zszedł z boiska. Zmęczony i wyczerpany. Po przespanej nocy to dość dziwne. Prysznic i ciągłe myśli, że to raczej nie mój dzień.

Na zajęciach z Projektu dyplomowego dostaliśmy porcję koszmarnych tematów, z których żaden nie interesuje mnie w najmniejszym stopniu. Jakby tego było mało dostałem dodatkowy program, który przygotuję "Tak po prostu, bez oceny. Bo to trywialne". Program ma otwierać, edytować, zapisywać pliki bmp. Taki MS Paint. Wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie. Szczególnie, że aby uzmysłowić działanie niektórych mechanizmów dotyczących bitmap, mam zakaz korzystania z bibliotek graficznych C++. Mam wszystko zrobić od zera. Jest tylko mały problem. Po pierwsze, nie jestem programistą. Po drugie, nie zamierzam być. Po trzecie, jak dotąd nie mam zielonego pojęcia o C++. Jednym słowem kupa.

Jednak to jeszcze nie to. Popołudniu byłem u lekarza. Kontrola w sprawie mojego skręconego kolana. Byłem pewien, że wszystko będzie ok, ewentualnie jakieś wskazania na temat tego co mogę, a czego nie mogę robić. Lecz lekarz nie wie co mi jest, nie może mnie w 100% zapewnić, że wszystko będzie dobrze gdy mięśnie odzyskają dawną sprawność. Wie jedno. Ich odbudowa może potrwać dłużej niż oboje przypuszczaliśmy i czeka mnie artroskopia. Jeśli w tym tygodniu wyrobię się z badaniem na przeciwciała ze szczepienia na żółtaczkę to mogę mieć zabieg już w listopadzie.

Zastanawiam się "Ile jeszcze we mnie wiary". Ostatnio ją tracę. Nie przejmuję się jakoś strasznie samym zabiegiem. Jakoś to będzie. Martwię się wynikiem. Mam tylko jedną opcję pozytywną, ale aż kilka negatywnych. Od uprzykrzających życie po zatrzymujące mnie w szpitalu na dłuższy okres. Nie cierpię szpitali. Nie znoszę tego miejsca! Nie wyobrażam sobie mojego pobytu w szpitalu! Nie chcę!

Może dla kogoś czytającego te słowa to nic wielkiego, ale od marca minęło bardzo dużo czasu. Bardzo wiele przelanego potu. Przy ubieraniu się, przy chodzeniu po schodach, przy próbach skakania. W momencie, gdy każdego dnia musiałem sobie robić zastrzyk brzuch. To nie jest nic. Nie dla mnie. Wierzyłem, że wszystko będzie dobrze. Nagle brzdęk i wszystko pękło. Nie mam na nic ochoty, nie wiem co mam z sobą robić. Najlepiej idzie mi leżenie w łóżku, z głową odizolowaną od świata.

Boję się, że to nie pójdzie tak gładko jak myśli mój lekarz. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie mam sił. Chciałbym powiedzieć "Będzie dobrze" i mogę to powiedzieć, ale słowa te nie będą mieć już tej wiary co dawniej.

Dzisiaj huśtam się w cyklofrenicznym transie. Z jednej strony się cieszę, bo o 16 zacznie się weekend, ale za chwilę mam ochotę rzucać przedmiotami, później usiąść i nic nie robić i znów od nowa, radość, wściekłość, nic, radość, wściekłość, nic itd. Dziwne to wszystko. Może przesadzam, może martwię się na zapas, ale kurka chyba raz w życiu mam prawo co?

środa, 10 października 2007

Zajawka tematów z Projektu dyplomowego 1

1. Kodowanie Huffmana (39-62)
2. Zastosowanie kodów Huffmana do bezstratnej kompresji plików tekstowych i obrazów
3. Kodowanie Golanda, Rice'a i Tunstala (64-68)
4. Kodowanie arytmetyczne (81-109)
5. Metody słownikowe (123-140)
- LZ 78
- compress, gif (giff), v42
6. Kodowanie predykcyjne
- predykcja z częściowym dopasowaniem (PPM)
- trasnformata Burrowsa_Wheelera
- algorytm Calic JPEG-CS
7. Algorytm FFT
8. Rozwiązywanie układów równań nieliniowych

brzmi ładnie co?

wtorek, 9 października 2007

Parapetowy eksperyment naukowy PEN

Drugi tydzień studiów. Na pytanie "Jak leci?" odpowiadam "Jakoś leci". Faktycznie jakoś tam jest. Póki co zapał do pracy przeszedł mi tylko w przypadku kilku przedmiotów. Niestety jeden z tych przedmiotów to Projekt dyplomowy. Normalnie ludzie robią to co chcą i lubią. Ja mam do wyboru projekt w tematyce metod numerycznych lub algorytmów kompresji danych. Szalenie interesujące, szczególnie, że inne grupy piszą gry, CMSy, aplikacje internetowe i generalnie coś bardziej użytecznego niż to co mam ja. Marudzę? A jakże! Nie podoba mi się to i uważam, że o kant dupy taką sprawiedliwość potłuc. Dlaczego akurat ja (pomijając piętnastu innych nieszczęśników) muszę się męczyć? Nie chciałem być w tej grupie, a jestem. Nie lubię C++, a metody numeryczne będę miał dopiero latem. Wrrrr... No dobrze, jakoś to będzie, ale nie mam najmniejszej ochoty mierzyć się z tym. Niestety muszę. Poza tym dwa nudne wykłady grafika komputerowa oraz algorytmy i struktury danych 2.

Na szczęście na poprawę humoru zajmuję się zupełnie innymi rzeczami. Np. zastanawiam się co stanie się z chińskim sosem pikantnym, który od tygodnia dojrzewa na parapecie mojego okna. Szczelnie zamknięte pudełko przechowuje czerwoną ciecz. Na razie na dnie zbiornika wylądowało coś co można chyba nazwać czerwoną papryką (wersja proszkowa) nieco ponad wytworzyła się leciutka galaretka. Póki co wstrzymuję się otwieraniem tego czegoś. Jednak sądzę, że taka śmierdziuszkowa bomba może mi się kiedyś przydać. Poza tym ciekawi mnie co też dzieje się z sosem chińskim wystawionym na działanie promieni słonecznych.

Oczywiście w ramach poprawy humoru istnieją błogosławione przeze mnie weekedny. Jakby to powiedział optymista? Już tylko środa, czwartek i już piątek! TAK

środa, 3 października 2007

Plan i pierwsze wrażenia

Studia zaczęły się na całego. Mamy już drugi dzień i ciągle nie mam dosyć. Być może ten niedosyt wynika z tego, że na razie niewiele tego studiowania było. Tak naprawdę brakuje mi Piotrkowa, brakuje mi Super Dziewczyny, ale w tym roku mam przedziwny zapał do pracy. Mam nadzieję, że to się nie zmieni gdy przyjdą poważniejsze zadania. A może chce mi się pracować dlatego, że mam wrażenie, iż gdy wezmę się do roboty (nawet w przypadku mniej interesujących zagadnień) rok szybciej zleci? Podobno to pomaga Super Dziewczynie, bo wtedy jej raźniej, że nie tylko ona musi intensywnie pracować w tym roku. Jednak trzy dni tutaj ciągle wydają się niesłychanie długie mimo chęci do pracy, a piątek wcale nie tak bliski, chociaż bliższy niż np. wczoraj. Eh... życie od weekendu do weekendu. Jak to ktoś kiedyś powiedział, mam do kogo wracać.

Miałem jeszcze pochwalić się planem. Z umieszczonej niżej miniatury dowiecie się niewiele poza tym, że przedmioty ułożono w majestatyczne "S". Pewnie od Sebastian, albo Student, albo Super Student (chyba powinno być Superstudent), ewentualnie Super Student Sebastian :P Tak czy siak, dokładny plan uzyskacie klikając w obraz.


A teraz, Polacy, do boju! I czas na obiadek (płatki z mlekiem, mniam)

poniedziałek, 1 października 2007

Kosmiczny śmietnik

Strasznie zbulwersował mnie jeden z komentarzy pod tym artykułem Rakiety wycelowane w Europę. Artykuł traktuje o tzw. tarczy antyrakietowej i o tym jakie byłyby skutki przechwycenia głowicy nuklearnej. Jednym z efektów mogłoby być powstanie kosmicznych śmieci, które krążą na orbicie okołoziemskiej. Facet pisze mniej więcej coś takiego "A co mi przeszkadza jakieś tam śmieci krążące wokół ziemi". Takie zdanie reprezentują ludzie nie gaszący świateł, nie zakręcający wody i pozostawiający swój sprzęt elektroniczny w stanie standby.

Zaraz wyjdzie na to, że zmieniłem się w jakiegoś ekoświra, ale to nieprawda. Po prostu jestem zdania, że musi istnieć jakaś świadomość tego do czego prowadzą działania ludzkości. Onetowy komentujący nie zdaje sobie sprawy z tego, że taki śmieć może uczynić nie małe szkody podczas lotów kosmicznych czy skutecznie uszkodzić międzynarodową stację kosmiczną. Widocznie jeszcze tego w gimnazjach nie uczą. A przecież nie trzeba być Einsteinem by rozumieć, że nuklearne odpady są znacznie niebezpieczniejsze.

Wkurza mnie ta ignorancja odnośnie podstawowej wiedzy. Wkurzają mnie torebki foliowe używane jeden raz. Telewizor włączony dla nikogo. Ogromna ilość smrodzących samochodów. Drażni mnie tzw. cywilizacja i nieustająca konsumpcja.

O dziwo np. MTV stara się lansować postawę bardziej ekologiczną. Istnieje taki blok reklamowy MTV SWITCH, w którym zachęca się młodych ludzi do bardziej świadomego uczestnictwa w życiu naszej planety.

Tymczasem zdarzają się też ludzie, którzy chcą powiedzieć, iż wyprodukowanie jedzenia zapewniającego odpowiednią ilość kalorii powoduje większe zanieczyszczenie niż przejażdżka samochodem do pracy. Czyli tzw. "zdrowy tryb życia" nie jest zbyt dobry dla środowiska. Makabra! Zawsze się zastanawiałem kto pisze takie artykuły. Ktoś próbuje nam wmówić, że jazda autem jest lepsza, bo spalasz mniej kalorii. Nie musisz dużo zjeść, bo się nie zmęczysz jazdą. Zatem jeżdżąc samochodem wszędzie gdzie się da chronisz środowisko! Jak dla mnie paranoja. Jeśli ktoś żre batony na śniadanie, popija je coca-colą to mogę się zgodzić. Ale nie dajmy się zwariować!

I kurka, myślmy chociażby o gaszeniu świateł gdy nie są nam potrzebne.

czwartek, 27 września 2007

Coraz wyraźniejszy koniec

Październik tuż tuż. Wkrótce trzeba będzie wyjechać na studia. Powoli przyzwyczajam się do tego, że "chwile" będzie można kolekcjonować jedynie w weekendy. Jednak przyzwyczaić się trzeba, bo pewnych rzeczy nie da się tak po prostu przeskoczyć. Życie to ciągłe próby i wybory. Trzeba się trzymać i walczyć o swoje! Zacznie się rok akademicki, powstanie wyraźna granica czasu pomiędzy studiowaną Łodzią, a wspólnym Piotrkowem. W naszych planach jest jeszcze wspólna Łódź od czasu do czasu. Ten rok będzie równie udany jak poprzedni, albo lepszy (nie ma wyjścia)! Studia? Przy okazji :P Na szczęście to ostatni rok rozłąki i marudzenia o wyjazdach do Łodzi ;)


Na deser, tak z zupełnie innej beczki, polecam nowy album Riverside, w szczególności kawałek Emryonic oraz Ultimate Trip.