poniedziałek, 28 maja 2007

Juwenalia

Nota odrobinę spóźniona, ale to z przyczyn wrażeniowo-czasowych. Ostatni weekend upłynął pod znakiem juwenaliów. W tym kraju większość zawodów ma swoje kalendarzowe święto. Studenci też ludzie, co prawda naszego święta nie uwiecznia się na kalendarzach, ale studencka brać dba już o daty we własnym zakresie.

Juwenalia czyli pijaństwo zbiorowe, największe jakie udaje mi się obserwować podczas całego długiego roku. Powstała nawet durnowata przyśpiewka "Juwenalia, juwenalia, kto nie poje ten kanalia". Zapewne autor tych słów długo myślał nim wpadł na pomysł sklecenia ze sobą tych kilku wyrazów. Rym i słownictwo ewidentnie świadczą o promilach obecnych przy etapie tworzenia. Wracając do samego przekazu powiedzonka, wychodzi na to, że kanalia ze mnie jakich mało. Chociaż trzeba przyznać, że autor nie zaznaczył o jakie picie chodzi. Niemniej jednak wychodzi na to, że większość studentów miało inne (niż ja) picie na myśli ;)

Procenty odblokowują ukryte umiejętności wielu ludzi, studenci nie są tu wyjątkiem. Ba! Wydawać by się mogło, że zakres tajnych skillów jest o wiele większy niż w przypadku przeciętnego człowieka. Szczególnie zaś w zakresie pogo-dancingu, którego nie zabrakło w piątkowy wieczór. Były krzyko-śpiewy oraz podskoko-tańce. Bilans wieczoru całkiem niezły, zdarte gardło, zakwas w lewej łydzie i lekki siniak na palcu stopy.

Juwenaliowa sobota bynajmniej nie była moją wymarzoną jeśli chodzi o repertuar wykonawców, dlatego wraz z Super Dziewczyną sami zorganizowaliśmy sobie czas. Sądzę, że nie mogliśmy go lepiej wykorzystać. Schodziliśmy i zjeździliśmy kawał Łodzi. Nawiasem mówiąc strasznie spodobało mi się podróżowanie rykszą. Człowiekowi wygodnie, chłodno i przyjemnie. Oczywiście samemu nie jest już tak fajnie jak we dwoje. Super był również fontannowy spacer, zimna woda wprost z fontanny to najlepsze chłodzenie w gorący dzień. Co prawda ludzie troszkę dziwnie patrzą na mokre ciuchy, ale co tam... niech sobie patrzą! Tak to był bardzo udany i gorący dzień. Co najważniejsze cały nasz, od "Dzień dobry" o poranku do "Do dobranoc" wieczorem. Powiedzmy, że nie zwracam uwagi na telefony od rodziców w niekoniecznie najlepszym na to momencie. Dodam jeszcze, że z Łodzi uciekliśmy w samą porę. Zaraz po naszym wejściu do PKSu niebo dało czadu, lecz nas już to nie obchodziło :)

Z okazji juwenaliów, polecam art o pogo na wiki: KLIKNIJ TUTAJ

czwartek, 24 maja 2007

Nuda

Czasami człowiek ma takie chwile, że nie wie w co ręce włożyć. Chodzi, siada, w końcu kładzie się i nic. Nic się nie dzieje. Nuda totalna. Nie ma się za co zabrać, albo raczej nie chce się nic robić. Ot tak po prostu. Wtedy człowiek zaczyna myśleć o różnych pierdołach albo wręcz przeciwnie (np. zasypia). Wydaje mi się, że na nudę trzeba sobie zasłużyć. Tzn. jest taki czas gdy trzeba troszkę popracować, ale jest i taki, w którym mówimy pracy dość i generalnie mamy wszystko w dupce.

Ja nie lubię nudy. Nie lubię i już. Co innego odpoczynek. Gdy się człowiek napracuje to dobrze odpocząć, ale nuda to inna sprawa. Często bywa tak, że chcesz się czymś zająć, ale jakby nie ma ochoty, myślisz wtedy, że nie ma sensu, bo po co, to tylko chwilowy zapełniacz czasu. Możesz wszystko zrobić później etc. Niektórzy nazywają to melancholią, ale ja jestem daleki od takiego stanu, przynajmniej na razie.

Z nudów robi się różne rzeczy. Generalnie jestem zwolennikiem zajęcia się czymś. Dzisiaj postawiłem na South Park. Kurcze, ten serial jest tak głupawy, że aż śmieszny (bywa). Podkreślam słowo "głupawy". I... nie leczy nudy, wręcz przeciwnie. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jakaś poważna sprawa z tą nudą, bo skoro sięgnąłem już po SP to chyba nie dzieje się ze mną najlepiej.

Myślę, myślę i nie mogę wymyślić fajnego sposobu na zwalczenie tego stanu. Dziś tj. w czwartek wieczór, przy samotnym siedzeniu w pokoju, przy przesłuchanej całej dostępnej dyskografii, obejrzanych dwóch odcinkach South Parku, zjedzeniu bułki z rzodkiewką i wypiciu ok. 1 litra gazowanej wody mineralnej. Ach... były jeszcze delicje, ale nie można się z nudów obżerać bo w boczki leci. Może spacer... ale samemu średnio się chce :P

poniedziałek, 21 maja 2007

Boojaki

Po czym poznać Polaka w irlandzkim barze? Buja się wchodząc. Dodajmy - mało naturalnie jak na tamtejsze klimaty.

Nie byłem nigdy w Irlandii, ale spotkałem się z tym zdaniem nie po raz pierwszy. Myśl ta przypomniała mi się całkiem niedawno podczas jazdy autobusem. Postanowiłem przyjżeć się tym "kocim ruchom", których w wielu przypadkach nie sposób nie zauważyć. Nienaturalne? Odrobinę. Zabawne? Jak najbardziej.

Nie wiem skąd to pozerstwo? Czy Ci ludzie nie zdają sobie sprawy jak wyglądają chodząc w ten prześmieszny sposób. Czyżbym powiedział sposób? Jest ich przynajmniej kilka. Przedstawię trzy najbardziej charakterystyczne trendy w bujaniu.

  • na pingwina - krótkie kroki, za to odważne ruchy rąk wzdłuż ciała wspierane metronomicznym ruchem kręgosłupa. Dobrze, że nie ma przy tym żadnego skrzeku i kłapania dziobami.
  • na jeźdźca - to dopiero numer, facet jedzie MZKą a ma chód niczym kowboje z westernów, albo właściciel trójkołowego motocykla. Jednak jego dres wskazuje na coś innego. Co najwyżej GOLF II z importu. Być może się mylę, a gość po prostu wracał od mechanika naprawiającego jego stalowego rumaka?
  • na Ace'a - pamiętacie Ace Venturę? Muszę przyznać, że ten sposób najbardziej mi się spodobał. To już nawet nie jest chód, tylko rozmowa ciałem ze wszystkimi zazdrośnikami, którzy patrzą na nasz dumny krok. Jeśli ktoś tak chodzi na co dzień jest moim ulubieńcem. Do tego trzeba mieć coś wyjątkowego w głowie. Samym dresem tego nie załatwisz.

Wychodziłoby na to, że uczepiłem się tych biednych trzy-paskowców. To nieprawda, ale często bujanie idzie w parze z paskami, łysą pałą i sterydami. Najczęściej z tym ostatnim. Facet wrzuca pod skórę wiaderko koksu i ciągle mało mu wyróżnienia. Musi się bujać. Może ma wrażenie, że wtedy zajmuje jeszcze więcej miejsca i więcej osób go widzi? Albo to jakiś specjalny zestaw ćwiczeń, o którym przeciętnym szczuplakom (ja?) nawet się nie śniło?

Postanowiłem nie wnikać więcej w temat, ale odnotować obserwacje na blogu ;)

Kłamstewko

Troszkę nakłamałem ostatnio odnośnie weekendu. Skończył się dopiero w niedzielę wieczorem długim spacerem na łonie natury:)

niedziela, 20 maja 2007

Złote myśli

Wczorajszego wieczora siostra czytała mi mój wpis do jej "Złotych myśli". Nawiasem mówiąc całkiem ciekawy wynalazek, a jego wartość docenia się po latach. Jedno z pytań brzmiało: "Kim chcesz być w przyszłości", zaś moja odpowiedź "Szczęśliwym człowiekiem". Cóż... witamy w przyszłości!

sobota, 19 maja 2007

Błyskawiczny weekend

Właściwie czas na odpoczynek się skończył. Za godzinę będzie niedziela i będzie trzeba wrócić do rzeczywistości, w której więcej obowiązków niż przyjemności. Lecz piszę o tym, gdyż ten weekend obfitował w różne wydarzenia.

Przede wszystkim zaczął się od czwartku wieczorem. Troszkę mniej standardowo niż zwykle. To dość zabawne, że czasem wystarczy jedno słowo, spojrzenie czy prosty gest by wyjaśnić sobie tak wiele i by dowiedzieć się wszystkiego. Kiedyś myślałem, że to niemożliwe. Czwartek udowodnił mi, że się myliłem. Na pytanie "Co się stało?" wystarczyło usłyszeć "Nic", ale zobaczyć TO spojrzenie i poczuć TO ciepło, by wiedzieć, że teraz już wszystko jest w porządku. Być może nie obrazuję tutaj zbyt dokładnie tego co się działo, ale chyba nie muszę się przed nikim z tego tłumaczyć. Potęga spojrzenia jest ogromna i często potrafi powiedzieć o wiele więcej niż moglibyśmy przypuszczać.

Piątek był o tyle ciekawy, że nie bardzo go pamiętam. Nie, nie upiłem się! To nie ja ;) Całotygodniowe zmęczenie zaatakowało po prostu w tym dniu. Język się jakoś plątał, pamięć szwankowała, a i kojarzenie nie było nawet na przeciętnym poziomie. Ale i tak mimo to byłem szczęśliwy. Jedno co wiem na pewno to fakt, że nie straciłem ani sekundy.

I sobota, schyłek mojego czy raczej naszego weekendu. Kolejny dzień z Super Dziewczyną. Słońce grzało tak jak należy. Fontanna zachwyciła nas tęczą. A wcześniej wyśmienite lody na ochłodę. Tak... to był kolejny dobry dzień. Jednak też inny. Czasami trzeba poważnie ze sobą pomówić i dziś właśnie tak było. Krótko, ale chyba i mnie, i Super Dziewczynie było to potrzebne. Jak to ostatnio powiedziałem "Bez poważnych rozmów nie ma poważnych związków". Czasem po prostu trzeba i koniec! Zresztą chyba na tym polega związek, trzeba ze sobą rozmawiać o wszystkim - tak sądzę.

Lecz to nie był jeszcze koniec dnia. Było jeszcze spotkanie z Miśkiem. Zaowocowało ono małym pizzowo, sokowym długiem, ale jakoś go spłacę - miejmy taką nadzieję. Miśko chce wyjechać. Wcale mu się zresztą nie dziwię, na jego miejscu też bym chciał. Jest to i dobre i złe zarazem. Niby nasze drogi się troszkę rozeszły, bo każdy jednak szedł w kierunku, ale zawsze była ta świadomość, że za ścianą jest ktoś kogo pamiętasz od zawsze i ktoś z kim masz wiele wspólnych fajnych wspomnień. Przyjaciel. Może to nie zabrzmi najlepiej, ale przyjaciół dobrze mieć pod ręką. Z drugiej zaś strony cieszę się jego szczęściem i życzę jak najszybszej przeprowadzki oraz szczęścia po niej. A przecież są telefony, internet, nawet listy. Jednak to nie to samo co stare dobre rozmowy na korytarzu.

Troszkę sentymentalnie się zrobiło na koniec, jednak i tak podsumowuje ten tydzień uśmiechem. Mimo męczącej uczelni są ludzie, którzy dodadzą odpowiednio dużo energii na nowe dni. Będzie do kogo tęsknić (jak zwykle)

piątek, 18 maja 2007

Zmiany

Przyszedł czas na zmiany. Przeniosłem się na nowy adres, bo poprzedni serwis doprowadzał mnie do furii ciągłymi zwisami serwera, powolnym działaniem i skryptami javy, które kulały co jakiś czas. Dwa miesiące bezawaryjnej pracy na blogspocie przy okazji Krawędzi przekonało mnie ostatecznie, że warto zadomowić się tutaj na dobre.

Zmodyfikowałem nieco layout, tak by pasował do standardów narzucanych przez blogspot. Przyznaję, że tworzenie szablonu jest odrobinę mniej przyjazne, bo kod wymaga nieco innych, bardziej zaawansowanych umiejętności, ale wyszło całkiem fajnie. Dużo pracy, ale odpowiednia nagroda. Wszelkie modyfikacje wychodzą znacznie sprawniej, gdy kod napisze się odpowiednio dokładnie.

Chciałoby się powiedzieć, same zalety. Skłamałbym gdybym tak powiedział. Tamten dziennik ma w sobie sporo treści, którą szkoda tak po prostu zmarnować. Być może przekopiuję ją tutaj, bo mam taką możliwość. Niestety komentarze musiałbym dopisać ręcznie i zastanawiam się czy jest sens. Pożyjemy zobaczymy!