czwartek, 28 lutego 2008

Ulotność

Fizycznie wypompowany, a pompować jeszcze trzeba. W głowie gra mi Ulotność.

"Oto się rodzi wobec świata, nowa bajka, nowy sen.
Nie będzie skrzatów, krasnoludów, tylko nastrój, dźwięk.
Jeżeli serca wam nie spłoną to na darmo szukam słów
Jeżeli zadrżą i załkają, to w poezji mieszka Bóg

Niech pada deszcz,
niech wieje wiatr.
Ulotność spraw, zostaje w nas.

W moich wieczorów uzbierałem meteorów srebrny kurz
z moich podróży same kształty, które tworzą ciepły ton.
Wszystko przynoszę wam i daje jak pachnący, jasny chleb.
Byśmy się wzajem przekonali jak smakuje nowa pieśń.

Niech pada deszcz,
niech wieje wiatr.
Ulotność spraw, zostaje w nas. "

kompozycja, słowa: Piotr Rogucki

wtorek, 26 lutego 2008

Wykładowcy

Doszedłem do wniosku, że magia studiów lub jej całkowity brak zależy od wykładowców. Nawet najbardziej beznadziejny przedmiot może być interesujący i odwrotnie, nawet najbardziej interesujący może być beznadziejny. W związku z moimi porannymi wnioskami, postanowiłem sklasyfikować i napisać parę słów o ludziach nauczających na UŁ.

Trash-wykładowca: wchodzi jak burza, rzuca torbą, laptopem, notatkami, ma sposób mówienia niczym amerykańscy marines, ewentualnie kibice RTS Widzew podczas "dyplomatycznej" wymiany zdań z kibicami ŁKS. Aż prosi się by łamał krzesła, rzucał przedmiotami w słuchających i dodawał soczyste "kurwa" co drugie zdanie.

Alternatywny wykładowca: nikt go nigdy nie rozumie, ma swój świat, ubiera mało gustowne sweterki, które ubierał również 10 lat temu, nie goli się bo i po co - skaleczyć się można, a to niezgodne z jego światopoglądem, nie myje zębów, nie obcina paznokci, nosi obrączkę i często demonstracyjnie ją czyści, najwidoczniej ktoś dał się złapać w jego sidła

Pop-wykładowca: mówi niby o niczym, ale jego głos szybko trafia w ucho, można wyciągnąć coś z jego wypowiedzi i o dziwo, można się czegoś nauczyć, trafia do największego grona odbiorców, studenci chodzą na jego wykłady, mimo, że często powtarza "to tam coś tam", "nie ważne", "także tego", ma poczucie humoru

Emo-wykładowca: młody i nieopierzony magister, nie ma jeszcze swojego ukształtowanego stylu, wrażliwy, nacierpiał się na studiach, leciał na samych trójach, ale jakimś cudem zatrudnili go na uczelni, szuka ukojenia w bezwzględnym egzekwowaniu regulaminu, który istnieje tylko w jego głowie i zmienia się w raz z kolejnym studentem w kolejce do jego drzwi, w swoich oczach umie wszystko tłumaczyć najlepiej na wydziale, chciałby być przedszkolanką (sam się do tego przyznaje)

Wykładowca metalowiec: uważa, że tylko jego zdanie i przedmiot są słuszne na tej uczelni, pliki z wykładów nazywa oryginalnymi i swoimi, mimo, że jest to powielenie książek, które sam poleca, jest ostry i wymagający wobec fanów/studentów, doszukuje się głębszego sensu w uczęszczaniu na zajęcia, które prowadzi, wymaga wyrywkowej znajomości tego co powiedział/napisał, sprawdza egzaminy do pierwszego błędu

Wykładowca rockowiec:
bardziej swobodna odmiana metalowca, może zmienić się w metalowca, ale nie musi, stawia sprawę jasno i klarownie, wie czego wymaga, jest gdzieś między pop-wykładowcą a metalowcem, nie jest do końca zepsuty, opowiada o tym o czym metalowiec, ale używa metody "to tam coś tam" i przykładów "z życia", lubi przygrzmocić wejściówką by udowodnić, że nie jest POP.

Punk-wykładowca, buntownik: robi wszystko na opak, ma bałagan w głowie, na głowie i w komputerze, ma cięty język, nie lubi dziewcząt w informatyce, robi dowcipy innym wykładowcom, przyznaje się do oglądania porno stron, wychodzi na egzaminach po kawę, nikt nie rozumie co jest jego wyznacznikiem oceniania, rzadko stawia trójki i niżej, zadaje trudne pytania "po co lodówce IP", nie ma go na dyżurach, odpowiada na emaile jednym słowem (tak, nie), prawie nie słucha co się do niego mówi, wie lepiej.

Wykładowca hiphopowiec: stwarza pozory normalnego, nie mówi "aha", "yoyo", ma inne słowa, które lubi powtarzać: "prawda", "rozumiecie państwo", "aczkolwiek", "azaliż", myśli, że wszyscy rozumieją jego bełkot, usypia swoim głosem, zasadniczo nie mówi prawie nic o przedmiocie, nie ważne czy go ktoś słucha czy nie, on "jedzie" twardo do końca, przecież wychowywała go ulica, umie znosić ból egzystencji, ma rozbujany krok

poniedziałek, 18 lutego 2008

Odradzamy.pl

Minatsu polecił mi niedawno serwis odradzamy.pl. Szczerze powiedziawszy całkiem niezły pomysł, ale po ostatnich podróżach po mieście dochodzę do wniosku, że równie dobrze przydałby się bliźniaczy polecamy.pl. Może istnieje? Nie sprawdzałem. Lenistwo, nie ma co!

Razem z Super Dziewczyną odwiedziliśmy Calvado, bo nasz pierwszy cel - Ormianin - niestety zamknięty. W jego miejsce powstaje Cafe Coś-tam. Ciekawe czym nowy lokal zachwyci klientów. W Calvado byliśmy po raz pierwszy i mam nadzieję nie ostatni. Lokal może i drogi, ale według mnie wart swojej ceny. Do zalet zaliczam: darmową szatnię, przyjemną obsługę, miły dla oka wystrój, odpowiednie światło i muzyka. Wszystko należycie spasowane. Nie uświadczymy tu numerów w stylu: jeden stolik i dwa krzesła - każde z innej parafii. Gruszka w rumie i karmelu, z lodem waniliowym w miejscu ogryzka jak i gorące maliny w lodach - bardzo smaczne. Czasem lepiej wydać parę złotych więcej i być w 100% zadowolonym.

Oczywiście niczym byłby lokal bez wspaniałego towarzystwa, ale sądzę, że tego tłumaczyć już nie muszę.

Normalność kontrakatuje

Po wspaniałych, acz nieco za szybkich feriach, nadchodzi czas na kontakt z codziennością. A tu wita mnie plan, który można określić jako groch z kapustą. Jeszcze 2 dni temu, wszystko było we względnej normie tzn. plan był i taki jak miał być (nie najlepszy, ale nie o to chodzi). Jedynie data jego ważności zaczynała się drugiego marca, a zajęcia od dziś. Dziwne, ale postanowiłem się tym nie martwić. Natomiast dzisiaj zaglądam do planu, a tam przedmioty dubeltowe. Widocznie bardzo mnie lubią na tej uczelni bo już drugi raz dostałem przedmioty, na które się nie zapisywałem, mało tego zaliczyłem je w tym semestrze.

Eh, komputery.

wtorek, 12 lutego 2008

Raport o rzeczywistości

Nic ostatnio tu nie piszę, muszę się za siebie wziąć. Istnieje coprawda marna szansa, że stracę pamięć, ale gdyby czasem to nastąpiło to blog może okazać nieocenioną pomocą w jej odzyskaniu. Trzeba więc zaraportować rzeczywistość.

Sesja niestety trwa. Obecnie mam przerwę, ale od 18 wraz z nowym semestrem zaczynają się poprawki. Niestety. Widocznie nie jestem dość bystry i mimo poświęcenia czasu i energii muszę poprawić co nieco. Ogólnie wychodzi na 3 przedmioty, tak naprawdę poprawki 2 i jeden przedmiot przełożony, bo jakimś dziwnym trafem wypadły 2 egzaminy w jednym terminie. Męczy mnie ta sesja oj męczy, ale nie ma co marudzić. Jakoś się pozalicza i dalej do przodu. To "jakoś" - nie działa na mnie zbyt krzepiąco. W tle jeszcze jest gdzieś projekt dyplomowy, ale trzeba się dowiedzieć do kiedy ma zastać dostarczony wykładowcy. Mam nadzieję, że nie prędko.

Ostatnio poświęcam dużo czasu nauce, więc w necie siedzi się rzadziej. Trzy tygodnie niemałej pracy w czterech ścianach sprawiają, że zacząłem odczuwać samotność przy jednoczesnej chęci pisania o drobnostkach. Nie chciałem zaśmiecać tego miejsca, więc postawiłem na przetestowanie pinger.pl. Okropny chaos Web 2.0. Jednak w ramach rozrywki i poprawiania sobie humoru ślizgam się po niektórych blogach i wchodzę w zatargi z rozpuszczoną młodzieżą. To chyba wynik oglądania Akiry.

O apropos Akiry! Dowiedziałem się od rodziny, że dostawanie ulubionych filmów na urodziny to głupi pomysł. Przecież mogę sobie ściągnąć z internetu! Niezłe co? Zatem ani Kontrolerów, ani Akiry nie dostanę. Sam sobie kupię (niekoniecznie na urodziny)! Drogie nie są.

Skojarzył mi się przy okazji jeden z artykułów z czytelni Ubuntu - Windows jest darmowy

A dziś. Dziś siedzę sobie w domu i niecierpliwie czekam na zbliżające się popołudnie. Zupełnie jak wczoraj, przedwczoraj - oj nie, niedziela była na leniwo, zatem przedprzedwczoraj i przedprzedwczoraj. Pewnie podobnie będę czekał jutro i pojutrze jeszcze w ciągu najbliższych dni. Tak! Te popołudnia to te rzeczy, które cenię sobie w tym życiu najbardziej.

niedziela, 3 lutego 2008

Studniówka

Ostatnio jakoś szaleńczo układa mi się kalendarz zajęć. Nie inaczej było w ostatnią sobotę. Godzina 9.00 egzamin, 11.00 autobus powrotny do Piotrkowa, 13.00 odsypianie nocy, 20.00 studniówka. Niby nie strasznie, ale jak się już zacznie ten plan realizować to dopiero można odczuć ile to pracy by ze wszystkim wyrobić się na czas. Na szczęście studniówka wszystko zrekompensowała.

Zresztą, co tam studniówka. Żebyście widzieli Super Dziewczynę... niektórzy wybrańcy zobaczą na zdjęciach, ale wierzcie, że to na 100% nie będzie TO. Tak naprawdę nie wiem co mam pisać o tej nocy. Przychodzą mi do głowy jedynie słowa: cudowny, wspaniały, niepowtarzalny, piękny itp. No cóż, stać mnie dziś tylko na przymiotnikowy banał. Świetny czas, w rewelacyjnym towarzystwie. Nawet tak bardzo nie przeszkadzało mi to pokątne pijaństwo. Popląsałem, poskakałem, nabrałem energii. Na ferie!

O! Tańcowanie sprawiło, że zacząłem sobie od nowa wyrabiać kondycję, bo ostatnio przez swoją kontuzję byłem trochę nieruchawy, ale wracamy do żywych, ziemia się kręci, muzyczka gra. Żyjemy i mamy się dobrze!

P.S. Nie mogę się tych zdjęć doczekać, ale szczerze powiem, że ciekawi mnie jak wyjdzie film. Kamera nas lubiła. Żebym się tylko swojego pląsania na przyszłość nie wystraszył :P
P.S.S. Jedyne ofiary wieczoru: zaciągnięta sukienka Super Dziewczyny, "podrapany" krawat. Bóle kończynowe - w normie.
P.S.S.S. Jeszcze mi się przypomniało. Te plakietki/tarcze/okrągłe-coś-na-agrafce to dziwny wynalazek.