sobota, 31 maja 2008

Szablon poszedł na spacer

Eh komputery, komputery. Mój dostawa internetu powiedział "Die, die, die!" do serwera www. Serwer nie żyje, grafik (w tym blogowych) nie ma, części notatek zajęciowych również. Wszystkich, którzy mieli jakieś dane na moim serwerze zapraszam do pochodu z widłami i pochodniami w stylu młodzieży wszechpolskiej.

Trzeba będzie jakąś grafikę do bloga wyczarować, podstawowe bloggerowe wynalazki jednak mnie nie urządzają. Wszystkich zainteresowanych, wczorajszymi juwenaliami na polibudzie zapraszam później.

sobota, 24 maja 2008

Wystawa rysunków Beksińskiego i osadnicy z Catanu

Wczoraj przypadł dzień na gospodarowanie okolic Catanu. Zanim to jednak nastąpiło i udało nam się ustalić miejsce spotkania z Danielem, wędrowaliśmy w deszczu do BWA. Całkiem lubię spacery w deszczu, o ile nie jest za zimno i wiatr nie wieje. Wczoraj było całkiem całkiem. Przejdźmy jednak już do BWA, a wspomnienia o małej parasolce (te też lubię, gdy nie muszę się chować pod nimi sam) zachowam dla siebie.

Nie pamiętam kiedy byłem w BWA, 100 lat temu chyba i jeszcze kiedyś przy okazji gry w Wampira: Maskaradę, ale odwiedziny wirtualne raczej się nie liczą. Do końca maja i bodajże przez pierwszy tydzień czerwca możemy w Piotrkowskim BWA oglądać wystawę rysunków Zdzisława Beksińskiego. Widziałem wiele jego prac w Nowej Fantastyce, fotografie w internecie, ale jednak na żywo to na żywo. Zanim udaliśmy się oglądać rysunki, zostaliśmy poczęstowani filmem. Najpierw rzecz o autorze, później o jego muzeum w Częstochowie. Trochę historii i trochę reklamy. Całość okraszona świetną muzyką, którą znają zapewne bywalcy strony beksinski.pl.

Rysunki robią wrażenie, jest w nich coś takiego, co zapiera dech w piersiach. Jednocześnie makabryczne, piękne, zastanawiające, czasem bardzo wulgarne. Wzbudzające emocje, to pewne, a przecież ze sztuką tak powinno być. Jeśli coś widzisz i mówisz "aha", to znaczy, że to przeciętna robota. Natomiast jeśli Cię przytyka, albo masz o czym mówić to znaczy, że jest to dobre. A galeria jest naprawdę świetna. A 3 złote za wejście to naprawdę drobiazg.

Druga część popołudnia to Osadnicy z Catanu. Namierzyliśmy się. Daniel podjechał "czarnym jak matka noc" samochodem. Prawie się nie zatrzymywał, na szczęście udało nam się wskoczyć, szaleńczym rajdem dojechaliśmy do miejsca gry. Otworzyliśmy zdobiony bogatymi kamieniami kufer, zamknięty na złotą kłódkę. Wieko opadło ciężko, a naszym oczom ukazały się błyszczące złotem i srebrem elementy gry.

Pytanie w przypadku osadników brzmi. Czy warto płacić blisko 100 złotych za grę planszową? Kiedyś powiedziałbym, że nie. Dziś patrząc na multum możliwości jakie dają osadnicy, łatwość "chwycenia" zasad, wykonanie poszczególnych elementów. Warto. Gra kosztuje tyle ile powinna. Solidne pudło, dobrze pasujące do siebie elementy, tekturki odpowiedniej grubości, kości drewniane (czy tez pseudo drewniane, ładne w każdym razie). Osadnicy z Catanu to grywalny zestaw, zjadacz czasu i dobra zabawa. Również niezła alternatywa dla RPG. Dlaczego? Można zagrać w towarzystwie, bez znajomości wielu zasad i napewno łatwiej przekonać kogoś do Osadników niż do RPG. Zacząłem myśleć czy nie kupić sobie czegoś takiego, ewentualnie coś stworzyć (z pewnością nie będzie problemów by namówić moją Super Dziewczynę do tego typu akcji).

Teraz nie pozostaje nic innego jak czekać do kolejnego starcia z Danielem, tym razem nie damy się tak wycyckać. Zobaczysz!

Do dzisiejszego popołudniowego pieczenia pizzy zostało jeszcze trochę czasu, więc chyba wypadałoby wziąć się za naukę prawda? Eh... nie ma opcji. Do pracy!

poniedziałek, 19 maja 2008

W końcu!


Podobno wszystko dzieje się po coś. Uszkodzony komputer wpłynął na wydłużenie ostatniego weekendu. Wychodziłoby więc na to, że każda pierdółka codzienności jest częścią wielkiego planu. To natomiast wyklucza wolną wolę i sprawia, że czuję się trochę jak Pinokio. Analogia? Pinokio był pajacykiem, a od pajacyka blisko do marionetki. Na całe szczęście ciągle się czuję żywy, rzekłbym żywszy niż kiedykolwiek w ostatnim czasie. Długi weekend był zdecydowanie potrzebny. Nie żałuję nieobecności na koncercie Riverside. Trochę szkoda, ale każda wspólna sekunda czwartku, piątku i soboty rekompensuje mi to wydarzenie wielokrotnie. W końcu było dość czasu na nas i całą masę tylko naszych spraw. Nic nie było ważniejsze i chwała za to.

W sobotę udało się odetchnąć świeżym powietrzem i wylądować z dala od miasta. Nie było nudno jak ostatnim razem, bo było po naszemu. Było spacerowanie, fotografowanie, rowerowanie, konewkowanie, grillowanie, koralików rozrywanie, koszul przebieranie, królików podglądanie, kocykowanie, kwiatków zrywanie, pojedynków filmowanie, na 21.21 oczekiwanie i (niestety) do domu wracanie.

Ale wakacje tuż tuż, matury się kończą, teraz już tylko z górki.

czwartek, 15 maja 2008

Trupy są najlepsze

To się chyba nazywa złośliwość rzeczy martwych. Podobno jest tak, że komputery psują się wtedy, kiedy są najbardziej potrzebne. Aż do 6 maja nigdy tego nie odczułem. Postanowiłem się mocno wziął do roboty, na co mój sprzęt zareagował... właściwie nie zareagował. Mój komputer jest gorszy ode mnie. Śmiem twierdzić, że jest nawet bardziej niebieski niż ja. Jego leniwa reakcja tylko to potwierdza. Na szczęście mój domowy staruszek nadal działa i mimo kosmicznej dezaktualizacji sprzętu da się na nim jakoś pracować. Teraz nie robią już takich pancernych komputerów, samochodów i czołgów jak kiedyś. Wszystko się rozsypuje gdy kończy się gwarancja. Koszmar miniaturyzacji połączony z usprawiedliwieniem - "nic nie jest wieczne". Producenci różnorakiego sprzętu mogliby dołączać to hasło do swoich reklam. Kurcze, to dość frustrujące - informatyk, bez komputera. Ale jakoś radę się daje, nie ma co smęcić.

Bardziej ubolewam nad tym, że miasto rośnie. Rośnie tuż przed moim blokiem i na moich oczach, z każdym tygodniem jest coraz większe i coraz mniej mi się podoba. Niby normalka, ale jakoś widok łąk był czymś o wiele ciekawszym, niż rzut oka na plac budowy. Takie już życie. Dziurawą, żwirową ("czarną") drogę zmienili na asfaltówkę, boisko na parking, łąki "ewoluują" w bloki, starą colę zmieniają na nową... kiedyś nam nawet parki obiecywali. Zabawne, z perspektywy czasu. Ciekawi mnie co w ciągu najbliższych kilku lat "wyrośnie" w naszym sąsiedzkim sadzie.

niedziela, 4 maja 2008

Wsiowy wypad

Nie będzie radości, bo było bezgranicznie nudno. Nudno do kwadratu czyli kwadrat nieskończoności (logika bezgranicznie = nieskończenie). Nie to bym się przesadnie frustrował, ale ostatnio niewiele mam wspólnych tematów z radą starszych. Szczególnie dlatego, że za mnie decydują o różnych sprawach. Jest jak to mówię "tak jakoś dziwnie". Wypad na wieś zaowocował więc samotnymi spaceram (przynajmniej tyle mogłem zaplanować po swojemu jeśli chodzi o weekend majowy). Siedzenie z przyklejonym uśmiechem i uczucie bycia tekturowym manekinem jednak mi się nie podobało. Musiałem gdzieś pójść, sam bo inny mieli lenia/ważniejsze sprawy - trudno.






Nie było jakoś tragicznie, ale nie wypocząłem przez ten tzw. długi weekend. To co w nim ważne zdawało się trwać tyle ile mrugnięcie oka. O wiele za krótko jak na moje wymogi - szczególnie ostatnio. Jednak dobrze, że udało się urwać trochę soboty, bo tego czasu nie zamieniłbym na nic innego.

Myślę, że źle się dzieje jeśli człowiek czuje się obco we własnym domu. Zdecydowanie zbyt wiele rzeczy mnie irytuje. Mógłbym pogadać z nimi, ale... nie! Ile można wałkować jeden temat? Przez 48 h będzie dobrze, a później znów to samo. Czuję się niezauważany, samotny, wypruty. Czuję się trochę tak jakby bliscy eksploatowali tylko moje umiejętności i nic poza tym. Ja pomagam, ja radzę, ja opowiadam, ja pamiętam i robię różne inne rzeczy. W drugą stronę to nie działa. Nie umieją. Szkoda, bo odnoszę wrażenie, że nawet nie próbują.

Z rodzicami to tak jest, że oni zawsze mają inny punkt widzenia. Mój i ojca rozminął się w grudniu zeszłego roku i raczej prędko się nie zbliży. A mama i siostra... mam wrażenie, że żyją w świecie priorytetu swoich spraw.

Nie beczę po kątach i nie słucham smutnych piosenek. Ale nie chcę wracać do domu, czuję, że dziczeję, albo to nie ja. To świat znów się psuje. Mam wrażenie, że ja ciągle robię coś dla kogoś, ale o mnie raczej niewiele osób pamięta. "Jest jakoś dziwnie"