niedziela, 29 lipca 2007

Kartka z kalendarza

Oto, co przeczytałem dzisiaj po wydarciu kartki z kalendarza. Czy tylko mi wydaje się to dziwne?

Sposób na bagietkę
Przeschniętą bagietkę można pokroić na kromki, każdą posmarować masłem ziołowym lub czosnkowym, złożyć je razem, owinąć folią aluminiową i wstawić na 10 minut do piekarnika. Spód pizzy nie jest chrupiący. Pizzę należy położyć na najniższej półce piekarnika, przykryć pergaminem i podpiekać kilka minut w temperaturze 250'C.

środa, 25 lipca 2007

Wycieczki i remonty

Zastanawiam się co też ludzie widzą w tych wszystkich odległych landach. Po co jeździć te setki kilometrów? Tylko po to by fiknąć na piasek i regularnie podsmażać swoją skórkę, aż stanie się ciemna i chrupiąca? Udało mi się dojść do wniosku, że nie trzeba wcale wyjeżdżać straszliwie daleko by fajnie się bawić. Ostatnia niedziela (jak i jeszcze wcześniejszy weekend) dowiodła, że wypady na wieś mogą być naprawdę fajne. Oczywiście jeżeli kogoś nie zachwyca falujące morze zboża, przepyszny chłodny wiatr, końskie rżenie i wycie krów zamiast miejskiego zgrzytu i jeden sklep wielobranżowy w obrębie do 10 kilometrów to faktycznie wypad za miasto nie przypadnie mu do gustu. Ten ktoś nie polubi stokrotek w "regulatorach długości ramionek stanika":)

A lubicie remonty? Same zmiany są interesujące i dość pobudzające umysł, przynajmniej według mnie. Projektowanie wnętrz w blokach to prawdziwe wyzwanie. Jednak o wiele większym wyzwaniem jest wprowadzenie planów w życie. Tu kafelków nie ma, tam są, ale nie takie. Gdzieś klej się wysypie, bo worek rozdarty. Za chwilę kleju zabraknie i nagle okazuje się, że w 80 tys. mieście jest tylko jeden sklep gdzie można ów klej dostać. W ogóle sklepy pozamykane, benzyna się kończy, a czas ucieka. Masakra! Ach, dowiedziałem się jeszcze, że kuchenki gazowe to dość ciężkawe bestie. Wyniesione szafki kuchenne znikają w ciągu godziny (magia?). Dwudziestopięcio kilowy worek jednak trochę waży. Bilans remontu to jedna pobrudzona koszula, 50 kg kleju, dwie paczki kafli wniesionych do mieszkania Super Dziewczyny. Jedna kuchenka gazowa, zlewozmywak i szafka kuchenna wyniesione na zewnątrz. To dobrze wpłynie na kondycję moich mięśni, poza tym lubię pomagać. A ostateczny wynik takiego "remontu z przeszkodami" bywa wielokrotnie bardziej satysfakcjonujący niż można było się spodziewać na początku.

Na koniec dodam, że dowiedziałem się iż "Mama stwierdziła, że Ty w każdej sytuacji znajdujesz coś dobrego". Dobrze się po tym poczułem :D Bo wiecie co? Mam taką trochę głupawą i dziecinną myśl, ale co mi tam. Podzielę się! W którymś z odcinków Dragon Ball Bulma powiedziała "Goku to taki ktoś, przy kim czujesz, że wszystko zawsze będzie dobrze." - chciałbym być takim kimś ;)

piątek, 20 lipca 2007

tFórczość (sic!)

Zauważyliście zmiany? Tradycyjnie zapytam: "Jak Wam się podobają?"

To pierwsza z rzeczy, o których miałem pisać. Nie wiem czy pamiętacie, ale obiecałem Wam troszkę słów o naszej (czyt.Super Dziewczyny i mojej) twórczości. Kilkanaście dni temu stworzyliśmy pierwszą grę planszową, randkową świata. No może nie jest to pierwsza gra tego typu w historii, ale ja o takiej nigdy nie słyszałem. Dodam jeszcze, że to my jesteśmy głównymi bohaterami tejże gry. Oczywiście w wersji dystrybucyjnej pionki będą inne :P Wydamy grę i zarobimy miliony ;)

Rozgrywka polega na dojściu do centrum planszy. Jednak droga nie jest łatwa, na graczy czyhają kontrolerzy, zamknięte kwiaciarnie, ławeczki (do odpoczynku i drzemek), kałuże, niewyprasowane koszule etc. etc. Na szczęście można też nadrobić stracony czas łapiąc taksówkę, idąc skrótem lub jadąc na rowerku itp. Jeśli gracze nie zejdą się w centrum planszy, zdenerwowana druga połówka ucieka z powrotem do swojego miejsca startu, jednak to nie koniec gry. Spóźnialski może próbować dogonić swoją wybrankę. Brzmi prosto, ale zabawa jest wyśmienita, szczególnie jeśli komentuje się przebieg rozgrywki. Do moich faworytów wśród wydarzeń podczas gry należy spowiadanie się w kościele z powodu grzesznych myśli :)

Technika wykonania gry: kredki, mazaki, ołówki, cienkopisy, radość, pozytywne wibracje, miłość i woda mineralna (były chyba tez jagodniki, ale pewien już nie jestem)




wtorek, 17 lipca 2007

Powrót do piekła za oknem

Wakacje rozpoczęły się na dobre. Wczoraj wróciliśmy z małego dwudniowego wypadu za miasto. Działo się sporo i działo się fajnie. Szczerze powiedziawszy nie wyobrażałem sobie by mogło być inaczej. Razem z Super Dziewczyną wybraliśmy się na łono natury odetchnąć świeżym zupełnie nie miejskim powietrzem. Odkryłem, że opalanie wcale nie jest takie złe. O co chodzi... normalnie to nienawidzę tego prażenia na słońcu i leżenia plackiem Bóg wie ile. Tym razem jakoś mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że razem czas lepiej płynie, no i pewnie dlatego, że Super Dziewczyna pilnowała czasu, tak byśmy za długo na słonku nie leżeli. Jednak nie było tak leniwie! Właściwie to były tylko przerwy w całym gąszczu innych czynności. Był tenis, spacery, sesje fotograficzne, śmichy chichy, jedzenie na dworku* (babcia daje czadu jeżeli chodzi o zapychanie naszych brzuchów), wycieczka rowerowa i wiele mniejszych oraz większych rzeczy, o których zapomniałem (albo nie chciałem) wspomnieć. Najzabawniejsze było chyba spanie na materacu, z którego ostatecznie zrezygnowałem o 5 rano. Mimo, że słabo się spało, bo jakoś ułożyć się nie mogłem, chłopak siostry swoimi sygnałami z Zielonej Krainy spać nam nie dał, a kudłate myśli bombardowały moją makówkę to było naprawdę świetnie.

Pozostaje tylko spędzić równie dobrze (ale pewnie będzie lepiej) pozostałą część wakacji. I... uzupełnić NASZ ALBUM o kolekcję nowych zdjęć. Właśnie! Nie chwaliłem się jeszcze naszym nowym dziełem. Tak jakoś odwykłem od pisania, że o naszych cudacznych tworach ostatnio nic nie wspominam, ale szerzej o dokonaniach w dziedzinie sztuki innym razem ;) Zresztą wakacje są i od kompa też trzeba kiedyś odpoczywać prawda?

*- uwielbiam jeść na dworze

P.S. Podczas pisania tej notki wchłonąłem 36 tic taców, to tylko 72 kalorie :D (od tic taców mi chłodniej)

niedziela, 1 lipca 2007

29 czerwca

W tym roku wakacje zaczęły się odrobinę wcześniej, bo już o godzinie 9.41. Podobnie jak w zeszłym roku, bo 29 czerwca. To był nasz dzień. Jak to ująłem podczas drogi powrotnej - taka wisienka, na całym roku różnorakich wydarzeń, przykrytych bitą śmietaną wspólnych chwil. Brzmi zabawnie? Może i tak, ale ma swój sens.

Udało mi się zaobserwować, że razem z Super Dziewczyną nie mamy szczęścia do trambambajów. To jakiś wypadek, to jakieś spóźnienie, tu zła przesiadka, tam bilet za krótki. Jednak ten piątek i ten rok uważam za jeden z najbardziej udanych w moim życiu. Dlaczego jeden z? Bo przyszłe będą jeszcze lepsze :D Chyba, że Super Dziewczyna nie wytrzyma mojego marudzenia i mnie zostawi :P