niedziela, 30 marca 2008

"Na potęgę Posępnego Czerepu!"

Zupełnie przypadkiem oglądając telewizję natrafiłem na animację, która wzbudziła całą lawinę youtube'owych poszukiwań. Postarałem się zebrać openingi wszystkich moich ulubionych animacji, które powodują ciepłe wspomnienia, ciarki na plecach i łzy w oczach. Jednak telewizja ma w sobie kilka plusów, albo raczej miała, bo teraz większości pozycji z poniższej listy nie uświadczymy.
  • Captain Planet
    Pierwsza opowieść o pierścieniach. Serial bardzo pouczający. Ulubione postacie to Wheeler i Mati. Pierwszy za poczucie humoru, drugi za fajną moc pierścienia. Pamiętam, że podobał m się dźwięk działania pierścienia ziemi oraz to, że nie lubiłem tej azjatki od wody. Naturalnie kapital Planeta = champion.
  • Captain Tsubasa
    Uwierzycie, że są ludzie, którzy nie znają tej serii? Są! Głównie dziewczęta. Piękna opowieść o piłce nożnej, piękne super strzały odkształcające futbolówkę, bracia Toshibana, przewrotki, heroiczna walka Tsubasy z kontuzjami, obłęd!
  • Centurions
    Opowieść o ludziach i maszynach. A właściwie ludzio-maszynach, albo maszyno-ludziach. bohaterowie wypowiadają magiczne: "Power Xtreme" po czym z kosmosu wysyłane są dla nich zestawy transformacyjne (jezz, dopiero teraz widzę jak to idiotycznie brzmi), pistolety, skrzydła, wirniki, kosiarki etc. Super amerykańska baja.
  • Denver
    Umieściłem na tej liście, ze względu na to, że to właśnie Denver obudził moje "kreskówkowe" wspomnienia. Niezłe polskie intro.
  • Duck Tales
    Jedna z najbardziej udanych animacji Disney'a. Uwielbiałem Kacze Opowieści, te wszystkie podróże i przygody, to było coś. Bardzo dobrze pamiętam głos Sknerusa.
  • General Daimos
    ciekawostka: Daimos w 3d
    oryginał: pierwsze uruchomienie Daimosa
    Jedno z najlepszych robociastych anime, które można było obejrzeć w polskiej telewizji. Klasyka gatunku. Świetna kreska, doskonałe głosy i muzyka. Najlepsze momenty według mnie to gdy Kazuya dostawał mocno po dupie, ale ostatecznie mimo ran, wrzeszczał "podwójny wicher" a później "cios ostateczny". Polecam odcinki "podmorska forteca" oraz ostatni odcinek serii jako te najbardziej heroiczne. Ulubiona postać admirał Richiter.
  • Great Teacher Onizuka
    Opowieść o niekonwencjonalnym nauczycielu. Bardzo świeża rzecz, jak dla mnie. Jednak serial potrafi postawić na nogi. Doskonały humor i animacja w tzw. "starym dobrym japońskim stylu". Gorąco polecam. Szalenie aktualne.
  • He-man and the masters of the universe
    Klasyka wszechczasów. Adam - konan i zorro przyszłości w jednym.
  • Kaiketsu Zorro
    Kolejny dobry wybór Polonii 1. Wyśmienita seria z gatunku płaszcza i szpady. Każdy odcinek opowiada niesamowitą historię. "Z" wycinane jest w niesamowity sposób, wystarczy zobaczyć próbkę podczas intro, by się przekonać. Cała seria na wysokim poziomie. Ulubiony odcinek - dom z pułapkami i oczywiście ostatni odcinek serii, plus wszystkie odcinki gdy Diego zrzucał pelerynę;)
  • New adventures of he man
    Dalszy ciąg przygód he-mana, nieco odświeżony w stosunku do poprzedniej wersji. Zdecydowanie ładniejsza animacja
  • Neon Genesis Evangelion
    Nieźle się zdziwiłem gdy pierwszy raz obejrzałem opening tego anime. Pomyślałem: "Co to kurka ma być? To jest ta opowieść o evangelionach? Muzyczka jak z remizy". Intro może nie najlepsze, ale ma fajne momenty. Anime, dość ciężkie, trochę przeintelektualizowane, ale zmuszające do myślenia. Na pewno nie jest to kolejna historyjka o robotach. Warto obejrzeć.
  • Pole position
    Dwa gadające samochody, do których Knight Rider sie nie umywa. Siostra i brat pracujący dla organizacji Pole position, samochodowy szał.
  • Record of Lodoss War (TV, OVA)
    Pozwoliłem sobie umieści 2 openingi. Jeden z serii telewizyjnej, drugi z serii kasetowej. Seria telewizyjna jest taka sobie, nie wciąga mnie, ale ma świetną piosenkę. Natomiast kasetowy trzynastoodcinkowiec, wciąga mocno. Naprawdę dobra fabuła i interesujący świat fantasy. Dobry impuls do sesji RPG.
  • Sailor Moon
    Bez tej animacji nie byłoby w Polsce, ani na świecie boomu na anime. Po prostu klasyka. Ulubiony moment - płonący diadem z mydłem powidłem. Kto oglądał ten wie:D
  • She-ra
    Eksploatacja pomysłu z He-Mana. Opowieść o jego siostrze. Całkiem niezłe, choć gorsze od pierwowzoru. Pamiętam świetny odcinek, w którym He-Man i She-ra się spotkali. Chyba najlepszy odcinek oby serii.
  • Silverhawks
    Serial którego nie pamiętałem, ale przypomniałem sobie gdy przez przypadek na niego trafiłem. Ludzie w zbrojach w stylu ptasim, latają w przestrzeni kosmicznej. Byłem bardzo mały gdy to oglądałem, ale skoro pamiętam, znaczy, że było fajne.
  • Swat Cats (seria 1, seria 2)
    Koty latające samolotami. Generalnie obłędna muzyka i animacja na bardzo wysokim poziomie. Praktycznie zero komputerowego gówna, jakim obecnie raczy nas telewizja. Kreska taka sobie, ale animacja w niektórych momentach wbija w fotel. I do tego ten samolot. Moje ulubione odcinki opowiadały o złych braciach Swat Catsów, albo o tym, że się naćpali.. sam już nie pamiętam, ale obstawiam tę pierwszą opcję. BTW - mieliśmy z Minatsu dawniej niezłą zabawę na temat SC
  • Tajemnice złotych miast
    Gdy oglądałem tę pozycję, miałem chyba.... hm.. nawet nie wiem ile miałem lat. Wiem jednak, że w telewizji nie było więcej niż 5 programów. Naprawdę świetny tytuł, barwna opowieść. Klimat, który męczy się do dziś w Indiana Jonesach i inszych Tomb Riderach.
  • Teknoman
    Czasy mi o wiele bliższe. Anime pokazane na FoxKids. Opowieść o rodzinie zmutowanych przez obcych roboto-ludzi. Brzmi dziwnie, ale serial ma niezłe animacje. Boli nieco zmiana kreski, bo pracowało przy nim wielu autorów, ale i tak jest ok. Niezła muzyczka przygrywa, szczególnie przy pojedynkach Teknomanów.

piątek, 28 marca 2008

Wyższość czwartku nad środą

Pozwolę sobie zacząć do wiosny. Panna wiosna ma w marcu humory o czym większość z nas wie. Ostatnio jest szczególnie zimna i niedostępna. Nie chce pokazać pełni swojej kobiecości. Albo wręcz przeciwnie! Cały czas ją pokazuje. Najpierw jest piękna, cudowna, macha do nas z daleka, puszcza oko. Gdy przychodzi czas, że ma być - jest, ale trochę niezgodna z tym co pokazała nam wcześniej. Ubrana w płaszcz, owinięta szalikiem, z głową ukrytą pod ruską czapą. Na szczęście z czasem rozluźnia się i zaczyna nosić sukienki. Dziś i wczoraj pokazała nam zgrabne łydki. Ładnie, ale czym jest łydka ukazana do połowy? Kusi. Chciałoby się więcej. Chciałoby się grzesznie odkrytych ramion i miękkości ud. Już! Teraz! Wiosna upaja nas tą grą w pokazywaniu swej piękności, moment kiedy staje przed nami naga jest najpiękniejszy. Już się doczekać nie mogę.

Rozgadałem się o tej wiośnie nie bez przyczyny. Środa. Wiosna macha do nas dłonią - dobrze, że bez rękawiczki. Ale to za mało! Dowód? Kondycja naszych piłkarskich bohaterów. Chyba zmarzli na kość, bo ruszali się w sposób mało interesujący (o ile można uznać jedenastkę spoconych facetów za interesujących, zapewne w pewnych okolicznościach można). Ale co tam! Kibice mogli odśpiewać trzy razy hymn Polski (poćwiczyli przed Euro) i pójść zjeść kolację na łódce Bols. Środa wydaje mi się również mało interesująca ze względu na wyjazd do Łodzi - banał co? Tylko dlaczego połowie dworca nagle spodobała się podróż do miasta fabryk dłuższą o 30 minut trasą. Nie pamiętam by na tej linii był ostatnio taki ruch, jak w środę.

Czwartek. Co fajnego w czwartku, pomyślmy. Po czwartku jest piątek, więc wrócić do domu można. W telewizji zamiast meczu jest Dr. House. Zjadłem na obiad makaron z posłodzonym twarogiem. Wiosna pokazuje swoje łydki. Żyć nie umierać.

A dziś piątek. Dodajmy nudny, bo jakoś plany nie takie jak zwykle i za bardzo nie mam się gdzie podziać. Makaron się skończył. Dr. House do obejrzenia tylko via download. Hm... hm... hm... może dokończę moje trupy? Miałem przekazać je Minatsu.

poniedziałek, 24 marca 2008

Re: Spotkanko po latach

To co uważałem, za pierwszy dzień wiosny okazało się dniem drugim. Może to i lepiej bo na wiosnę to nie wyglądało. Wiatr dawał się we znaki. Szczególnie podczas oczekiwania na Daniela na kładce nad torami. Z Danielem nie widzieliśmy się hoho, dawno, a może i dłużej. Z Kamilą za to widzieliśmy się pierwszy raz. Tzn. ja, bo Daniel zwykł ją widywać częściej co dokumentował już na swoim blogu.

Niepierwszy dzień wiosny obfitował w gorące napoje przy rozmowy w Bizancjum (światowcy, nie ma co:P) oraz zdjęcia. Część z nich Daniel umieścił u siebie. Niżej, moja część nie powielająca ujęć kolegi.






poniedziałek, 17 marca 2008

Trupy polskie

W ostatni piątek odwiedziłem ksero w celu powielenia różnorakich dokumentów. Po załatwieniu wszystkich spraw wyszedłem spakować wszystkie kopie moich papierów. W pomieszczeniu sąsiadującym z ksero dostrzegłem książkę, którą widziałem już wchodząc. Wziąłem do ręki i przypomniałem sobie słowa z Komedii małżeńskiej - "Jeśli ktoś gubi takie rzeczy, nie był nigdy godzien by je posiadać".


Jakże wielkie było moje zdziwienie gdy na pierwszej stronie przeczytałem słowa "Uwolnij książkę bookcrossing". Wiecie w czym rzecz? Chodzi o to, że zostawiamy różne książki w różnych miejscach, ludzie je znajdują i zostawiają w innych miejscach dla innych czytelników. Nie sądziłem, że to zjawisko naprawdę funkcjonuje. Sytuacja o tyle zabawna, że wcześniejszego dnia dumałem sobie nad tym, że ostatnio poza wykładami, notatkami, skryptami, dokumentacjami nie mam styczności z literaturą. V z filmu "V for vendetta" miał rację, przypadki nie istnieją!

Jak dotąd jestem po dwóch pierwszych opowiadaniach zniewolonej przeze mnie książki. Mam nadzieję, że reszta będzie równie dobra. Po przeczytaniu zamierzam uwolnić trupy spod "mojej władzy", chyba, że ktoś wcześniej zechce się nimi zająć. Są chętni?

Kurcze, fajna sprawa ten bookcrossing.

Zabijanie pingera i sprawy google'owe

Ostatecznie skończyłem z "zabawą" w serwisie pinger. Jakoś nie odpowiada mi bałaganiarski tłok w tamtym miejscu, ani uwagi czy wpisy internetowych gimnazjalistów. Brrr... to nie dla mnie. Pinger został zabity - na całe szczęście.

Co zaś tyczy się google'i. Na początku wydawało mi się, że wszystko w jednym miejscu to fajne rozwiązanie. Owszem fajne o ile możesz zmienić login. W przypadku konta na googlach nie jest to możliwe, więc potrzebne jest założenie nowego konta. Wraz ze zmianą maila, "straciłem" dostęp do dawnej picassy, bloggera, dokumentów, kanałów rss z poziomu google lab etc. Bloggera (blogspot) udało się oszukać i mogę korzystać z nowego loginu. Chcąc jednak wejść na picassę muszę korzystać ze starego konta co nieco mnie drażni. Dziwi mnie brak możliwości zmiany loginu, ale jeszcze bardziej brak importu i eksportu niektórych elementów konta google. Na szczęście kontakty na gmailu mają wspomniane opcje. Uff!

niedziela, 16 marca 2008

Zmiany wizualno-formalne

Nadszedł najwyższy czas na zmianę designu, która kołatała mi w głowie już długo. Z jednej strony poszarzenie, z drugiej zaś rozjaśnienie dawnej formy, czyli znów wszystko zależy od punktu widzenia. Poza tym nowe, statyczne logo (co oznacza szybsze ładowanie) oraz nowy adres.

A tymczasem trzeba się znów zacząć zbierać. Miasto tysiąca fabryk wzywa!

środa, 12 marca 2008

Kowal24

Radosna twórczość poobiadowa. Pomysł Kowala, wykonanie moje. Zdjęcie - wczorajsze.

wtorek, 11 marca 2008

Rozdziewiczanie

Fotojoker zrobił mi dzisiaj niespodziankę. Dostarczył mój aparat przed odległym piątkiem. Jakiś lokalny cud czy co? Muszę przyznać, że sklep trafił z datą w dziesiątkę, chociaż w przypadku dzisiejszego dnia w jedenastkę.







niedziela, 9 marca 2008

Wypady marcowe i dzień kobiet

Jeszcze nie udało nam się poznać wszystkich kamieni na naszej górce, ale kolejny wypad na wieś uważam za udany.

Słońce rozpieszczało nas od rana. Opalić się co prawda nie udało, ale razem z Super Dziewczyną obeszliśmy górkę dookoła, odwiedziliśmy las, a wcześniej cmentarz (!!!). W lesie szukaliśmy barwinka inaczej zwanego borówką czerwoną czy jakoś tak (zdjęcie poniżej, szukaliśmy wersji bez jagód). Roślinka, którą zwykło wrzucać się do koszyka obok bananów i tradycyjnych pomarańczy.



Skończyło się na podrapanych jeżynami butach i wędrówce przez morze liści. Oprócz tego zapuściliśmy się w miejsca, których żadne z nas nie znało do tej pory. Poznaliśmy i odkryliśmy po swojemu. Namierzyliśmy dwie kapliczki, które z jakiegoś powodu wzbudzały zaniepokojenie. W sumie, groźny las, dwoje ludzi i kapliczka przy opuszczonym leśnym dukcie wzniesiona z bliżej nieokreślonych powód. Super Dziewczyna: "Może ktoś tu umarł". Brrrr... wrzask i ucieczka - tego nie było :P Byliśmy też przy zagadkowej drodze, która skojarzyła mi się z miejscem, które kiedyś odwiedziłem z moim kuzynem. Zapomniany wojenny cmentarz niemiecki w samym sercu lasu. Nie poszliśmy tam. Może następnym razem.

W przerwie w spacerach, dogrzewaliśmy się przy gorącym piecu w kuchni. Babcia raczyła nas specjałami babcinej kuchni i ochrzaniała nas za życie tylko miłością. Ganialiśmy za kurami, siedzieliśmy "w bagażniku" samochodowym i zaglądaliśmy do wszystkich kątów.

Przyroda budząca się do życia w słoneczny dzień to widok zapierający dech w piersiach. Szczególnie, gdy dech zapiera dwóm osobom. Chyba, że siedzi się w murach miasta, wówczas nie ma na co popatrzeć. Acz splecione dłonie są tak samo przyjemnie ciepłe.

Wracając do domu czułem się niesamowicie obco w autobusie. Zupełnie jakbym nigdy nim nie jeździł, zupełnie jakbym nie znał swojego miasta. Zatęskniłem za dniem, który zbyt szybko minął.

Obiecaliśmy sobie przyjechać na spektakl dawany przez kwitnące jabłonie. Oby jak najszybciej i jak najcieplej :)

Na koniec dnia niesamowita niespodzianka. Tuż po obejrzeniu studniówkowego filmu, na którym hulaliśmy, że u! Nawet nieźle jak na takie wielkie szpile Super Dziewczyny i moje nie do końca działające kolano. Ale o czym ja to pisałem? A! Niespodzianka. Dostałem... SCREAM FOR ME! Kubeczek przytłaczającej beznadziejności świata, gdy nie ma obok Super Dziewczyny. I film, który znów zamęczę, a który już dawno zamęczyć chciałem. KONTROLL. Dobrze, że jeszcze ktoś potrafi mnie zaskoczyć :D Dobrze, że ten ktoś to Ktoś.

Faking dobre wczoraj, faking dobra niedziela!

czwartek, 6 marca 2008

Rozpieprzam wszystko

Załatwione. Wczoraj ok. godziny 10.10 zakończyłem sesję. Po raz kolejny potwierdziła się teza, że nie trzeba wcale dobrze umieć, trzeba dobrze gadać. Taka uczelnia. Podobno identyczna jak setki innych, na których wcale nie trzeba wykazywać się umiejętnościami. Trochę było mi szkoda nowej koleżanki, która dzieliła ze mną ostatni egzamin. Była naprawdę obcykana, przez co wprowadziła mnie w niezłe nerwy, ale ostatecznie skończyło się na tym, że ja mając blade pojęcie skończyłem egzamin bez dopytki, a ona ledwo ledwo. Ale nie ważne. Grunt, że oboje zaliczyliśmy.

Muzyczka hipnotyzuje (The Church - Under the milky way), słońce woła "Zgwałć park spacerem". Nie lubię "gwałcić" samemu. To nie to samo. Dzisiaj w planach jeszcze odebranie resztki wpisów i trzymanie kciuków. Dziwnie pisze się trzymając kciuki.

Trzymam!

Skoro notka o studiach to wspomnę jeszcze o przedmiocie noszącym dumną nazwę "Sukces na rynku pracy". Spodziewałem się po nim czegoś więcej niż wyliczanki ludzkich typów (jacyś melancholicy, cholerycy i inni flegmatycy), testu osobowości z internetu i kościelnego głosu prowadzącej. Sytuację uratowała Fortuna Limonka oraz orzechowa Prince Polo w koordynacji z filozoficznymi rozważaniami z Dariuszem. I przerwa! Amen. Nieprędko zajrzę na ten wykład. Chyba, że wybuchnie we mnie ambicja karmienia umysłu nudą. Wtedy zaryzykuję.