Dawno się tu nic nie pisało panie Sebastianie. Działo się tak nie bez powodu. Choroba przegoniła mnie do wyrka!
Wszystko zaczęło się w zeszłą niedzielę. Razem z Super Dziewczyną wybraliśmy się na koncert zespołu
Cree. Zawsze chciałem ich usłyszeć, ale jakoś się nie udawało. Skoro była okazja nie wypadało jej nie wykorzystać. To co mnie uderzyło podczas naszego wypadu to pogoda. Po prostu pachniało wczesną jesienią, a to co mamy za oknem to już jesień pełną gębą. Oczywiście liście jeszcze się nie złocą i nie "symulują padaczki" (
KDZKPW), ale temperatura i ogólna aura po prostu jesienna. Wracając jednak do niedzieli. Cree zagrali punktualnie i to mi się bardzo podobało, szkoda, że nikt ich nie supportował, bo wtedy ludzie by się bardziej nakręcili i oczywiście byłoby więcej muzyki do słuchania. Niemniej jednak koncert zaliczam do udanych i bardzo ciekawych. W swojej klasie (czyt. klimatach muzycznych) zespół
Sebastiana Riedla jest naprawdę dobry. Najlepsze podczas koncertu było wykonanie Whisky, publika dawała czadu śpiewając zamiast wokalisty. Zawsze podobały mi się takie akcje na koncertach. Powoli dochodzimy do sedna niedzieli czyli drugiego bisu zespołu. Zebrani krzyczą "BIS", "Bastek", "Cree" nawet "Sto lat" było. Wychodzi perkusista - będzie drugi bis. Czuję kilka kropel deszczu na policzku i nagle... ściana wody. Muzycy uciekają z instrumentami, prowadzący mówi coś do mikrofonu, który zdechł ostatecznie. Chyba powiedział coś w stylu "przepraszam państwa z powodu pogody". Nie wiem, nie słyszałem dokładnie, bo uciekaliśmy przed deszczem. Mokrzusieńcy wróciliśmy do domów. Wysuszyłem się i przebrałem, ale potrzebne było jeszcze jakieś 8 godzin w łóżku by uniknąć przeziębienia, ja miałem jakieś 5. Poszedłem do pracy, przemarzłem w magazynie i doprawiłem się. Od poniedziałkowego popołudnia do środowego wieczora moje dni wyglądały tak PRACA->WYRKO->PRACA.
Brrrr... nie cierpię przeziębienia, bo trzeba je po prostu wychorować. Najgorsze są te chusteczki, a właściwie wycieranie nosa. Ale mam to już za sobą - prawie, grunt, że czuję się już dobrze.
Przy okazji tego mojego leżenia nie mogłem zapominać o przygotowywaniu się do studiów. Walczymy więc z systemem baz danych
Oracle 9i. Trzeba i koniec. Gdyby to jeszcze było odrobinę prostsze to świat byłby lepszym miejscem.
Wspominałem o pracy. Już nie będę więcej słuchał "do
pracu", w wykonaniu mojego niemieckojęzycznego szefa. Przynajmniej w tym roku. Koniec z mrokami magazynu. Cieszę się i nie, bo gdzieś tam w głowie pozostaje myśl, że to było całkiem dobre doświadczenie i niezła praca. Poznało się trochę ludzi, podźwigało trochę więc mięśnie stwardniały. Człowiek nauczył się trochę dokładności i chyba odpowiedzialności. Chyba bo sam nie wiem dlaczego to piszę, może dlatego, że tak wszyscy gadają - praca uczy odpowiedzialności. Może, może... najważniejsze, że koniec z
paleciakami na ten rok.